Na Wall Street korekta rozpoczęła się w ostatnim tygodniu listopada, ale tak naprawdę przełomem dla rynków było to, że publicznie wypowiadał się Jerome Powell, szef Fed. Prawdę mówiąc nie powiedział nic nieoczekiwanego. Gracze uczepili się jednak tego, że według Powella stopy procentowe są już blisko poziomu neutralnego. Z tego wyciągnięto wniosek, że w grudniu nastąpi podwyżka, a potem Fed wejdzie w stan wyczekiwania, czyli, że najpewniej nie będzie już podwyższał stóp.
To oczywiście błędne rozumowanie. Po pierwsze niedawno Fed twierdził, że doprowadzi stopy powyżej poziomu neutralnego. Po drugie takie „gołębie” stanowisko mogłoby sygnalizować, że Fed boi się prezydenta Trumpa, a to rynkom docelowo zdecydowanie by się nie spodobało. Przed końcem roku byki wykorzystały jednak słowa szefa Fed jako pretekst do kontynuowania rajdu. Nie działały żadne próby wytłumaczenia, że rynek szefa Fed niewłaściwie zrozumiał.
Plusem, a przynajmniej brakiem minusa, było też to, że przywódcę Unii Europejskiej zaakceptowali porozumienie w sprawie Brexitu. Musi je jeszcze zaakceptować Izba Gmin (zapewne 11.12), a wynik głosowania zdecydowanie nie jest przesądzony. Na razie premier May nie ma tam większości, ale „twardego” Brexitu posłowie tak bardzo się boją, że nie wykluczam uzyskania przez rząd niechętnej zgody na tę bardzo niedoskonałą umowę. Przez dwa lata Wlk. Brytania musiałaby płacić do unijnego budżetu, przestrzegać wszelkich praw UE, nie prowadzić własnych negocjacji handlowych, ale nie miałaby prawa głosu w unijnych organach.
Pozostawał jeszcze problem Włoch i ich projektu budżetu, na którym nie zgadza się Komisja Europejska. Matteo Salvini, wicepremier i szef Ligi, nie wykluczył jednak zmian w tym projekcie. Włosi prowadzą jakąś dziwną grę – jednego dnia mówią, że żadnych zmian nie będzie, następnego ich nie wykluczają. Na razie jednak ten temat (według mnie na chwilę) zszedł na dalszy plan.
Czekano przede wszystkim na szczyt G-20 i wyniki kolacji przywódców USA i Chin, Donalda Trumpa i Xi Jinpinga, podczas tego szczytu. Oczywiste było, że nie rzucą oni pałeczek i sztućców, a kolacja musi się zakończyć jakimś, nawet ułomnym, porozumieniem. Tak się też stało. Ustalono, że przez 90 dni obie strony nie będą zwiększały ceł. Jednocześnie będą toczone intensywne rozmowy mające na celu zawarcie umowy handlowej USA – Chiny. Chiny zobowiązały się też do zwiększenia importu z USA (wartości tego zwiększenia nie ustalono).
Problemy pojawiły się jednak już następnego dnia. Zaczęto głębiej spoglądać w to amerykańsko-chińskie porozumienie i okazało się, że prawie nic nie zostało zapisane z tego, o czym mówili Amerykanie. Nie było zapisane nawet ten okres 90. dniowego zawieszenia broni. Nie wiadomo, kiedy ma się rozpocząć. Nie było też nic o zniesieniu 40. procentowych ceł na amerykańskie auta. Zaczęło to wszystko wyglądać bardzo niepoważnie.
Nie dziwiła więc potężna przecena we wtorek 4.12 – indeksy na Wall Street straciły dobrze ponad trzy procent. Oprócz problemu umowy z Chinami dochodziły też inne czynniki. Z Wielkiej Brytanii napływały informacje zgodnie z którymi „twardy Brexit” staje się bardziej prawdopodobny. Na Wall Street dużo mówiono też o tym, że rentowności trzyletnich obligacji pokonały rentowności obligacji pięcioletnich, co potraktowano jako bardzo wstępny sygnał zwiększającego się prawdopodobieństwa recesji.
Wydawało się, że Amerykanie będą się starali wyjaśnić sytuację przynajmniej na froncie USA-Chiny, ale okazało się, że rynki usiłowali ratować Chińczycy. Mimo pogróżek Donalda Trumpa grożącego Chinom nowymi cłami i nazywając siebie „Tariff Man” (Człowiekiem od Ceł) chińskie ministerstwo handlu poinformowało, że będzie wcielało w życie ustalenia z kolacji na szczycie G-20 i aktywnie będzie pracowało nad nową umową handlową z USA.
W Polsce afera „byłego szefa KNF” (zdecydowanie na razie nie „afera KNF”) nie miała wpływu na zachowanie szerokiego rynku. To sprawa ważna, ale jak na razie nie widać powodów, żeby miała znaleźć przełożenie na notowania naszych blue chipów. Dlatego też na GPW również widać było chęć do przeprowadzenia rajdu końca roku.
Co prawda martwić mogły coraz wyraźniejsze sygnały zbliżającego się spowolnienia gospodarki, ale w trzecim kwartale PKB wzrósł o 5,1% r/r - nadal duży wpływ miała konsumpcja, ale o 9,9% wzrosły też inwestycje. Wzrost duży, ale martwić może to, że nadal inwestycje firm prywatnych i zagranicy są bardzo małe.
Poza tym okazało się, że nieoczekiwanie indeks PMI dla polskiego przemysłu zszedł poniżej 50 pkt. (ten poziom odgranicza rozwój od zwijania się tej części gospodarki). Mocny wpływ na ten spadek miało to, że czwarty miesiąc z rzędu spadały zamówienia eksportowe.
To kolejne dane zapowiadające spowolnienie, ale w końcu roku inwestorzy (fundusze) mają tendencję do zamykania oczu na złe informacje. Pytanie tylko czy chińskie, francuskie (lekceważony najwyraźniej przez rynki bunt „żółtych kamizelek”) i brytyjskie zawirowania nie przeszkodzą w kończącym rok strojeniu okien wystawowych.
