Kolekcjonerom wypada pytać o wiek

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2015-09-13 22:00

Zaglądanie w metrykę rzadko bywa w dobrym tonie. Na rynku sztuki nie jest jednak nietaktem, ale zasadą — nawet jeśli z obrazu patrzy na nas dama

Wczesne abstrakcje Henryka Stażewskiego przedstawiać mogą właściwie to samo, co te z najpóźniejszego okresu, ale nieprzypadkowo jeden taki kolorowy kwadrat kosztuje czasem dziesięciokrotnie więcej od drugiego, bardzo podobnego. Skoro to nie loteria, a czynniki warsztatowe nie wysuwają się tutaj na pierwszy plan, o różnicach w cenie decydować musi coś zupełnie innego — szczęśliwie dla inwestorów, parametr jest mierzalny i można go określić czterema cyframi, ale żeby w ogóle zacząć kalkulować ewentualne stopy zwrotu, w pierwszej kolejności wypada zapytać o datę powstania. Dociekliwość nie powinna być w tym temacie krępująca, a już na pewno nie w przypadku Stażewskiego, który zwykle, zamiast wymyślać dla swoich reliefów nazwy, nadawał im tylko numery — nie pytanie o wiek, ale o tytuł byłoby więc dopiero gafą.

Funkcja Pollocka

Zbyt ścisłe podejście do rynku sztuki już nieraz i z wielu względów okazywało się pozbawione sensu. Analizowanie aukcyjnych wyników przynosi od czasu do czasu jakieś istotne wnioski, ale próbując wyliczyć sobie niezawodny algorytm na zyskowną inwestycję, najłatwiej wpaść w typową pułapkę, którapolega na przenoszeniu nawyków z rynku kapitałowego i traktowaniu wszystkich obrazów jednakowo, a nie każdego z osobna. Mimo że coraz popularniejsze przesadnie statystyczne podejście bardzo często do tego prowadzi, z niektórych uogólnień można wyciągnąć przydatne wnioski — jak na przykład z przeprowadzonego ostatnio przez chicagowskich naukowców badania zależności między ceną dzieła na rynku a okresem w życiu artysty, na który przypadło jego powstanie. Autorom udało się dowieść, że najwyższe notowania cenowe zbiegają się dosyć dokładnie z przypisaniem danego obiektu do etapu, który historycy sztuki uznali za najlepszy w całej twórczości malarza. Na rynku obrazów Jacksona Pollocka relacja wyglądała tak, że to, co dla inwestorów okazało się najcenniejsze, Pollock namalował, a właściwie porozlewał i porozmazywał na płótnie, mając 35-39 lat. Oczekiwanie, że taką zbieżność można bez problemu wykazać, dla większości malarzy wydaje się oczywiste i niewnoszące zbyt wiele, ale dzięki temu prostemu modelowi zwrócić można uwagę, jak ważne jest, żeby przed zakupem dzieła mieć świadomość, za które lata twórczości warto płacić więcej, a za które tylko się przepłaca.

Malejące tempo wzrostu

Przeciętny krajowy kolekcjoner z pewnością życzyłby sobie, żeby funkcja opisująca rynek abstrakcji Pollocka była mu kiedyś w praktyce przydatna. Pozostając jednak przy ofercie, jaką mają dla inwestorów polskie galerie i domy aukcyjne, bardzo podobną zależność wyprowadzić można dla wielu nazwisk i — jak się okazuje — nie zawsze będzie to najbardziej intuicyjna reguła z możliwych, zgodnie z którą im dzieło wcześniejsze, tym lepsze.

— Odnosząc się do twórczości bazującej na warsztacie i na umiejętnościach odwzorowania rzeczywistości, w większości przypadków można wyróżnić kilka istotnych etapów — od wczesnego kształcenia się po schyłkowy okres, który często cechowała duża powtarzalność — tłumaczy Adam Chełstowski, prezes domu aukcyjnego Artissima. Młodzi artyści najpierw się uczą, obrazy z tego czasu bywają więc poprawne, ale jeszcze bez wprawy, czego dobrym przykładem mogą być, zdaniem eksperta, wczesne prace Józefa Brandta z lat 60. XIX wieku. Najlepszy okres przypada z reguły na kilkanaście lat po ukończeniu studiów, kiedy twórca zarówno ma już praktykę, jak i coraz liczniejsze zamówienia, które pozwalają mu na dalszy rozwój. W wielu życiorysach szczytowy etap kończy się niestety w momencie, kiedy uznany już malarz zaczyna wpadać w rutynę, nastawiać się coraz bardziej na sprzedaż i powtarzać tematy, co widoczne jest chociażby w późniejszej twórczości Juliana Fałata.

— Podobnych podziałów można dokonać, obserwując dorobek Vlastimila Hofmana, w którego wczesnych przedwojennych pracach widać wyraźny wpływ Jacka Malczewskiego. Najlepszy okres, również pod względem cenowym, kończy się na 1910 r., dobre i cenione obrazy są też z lat 1925-30, ale już te z lat 40. bywają sła-

be i sztampowe, typowe dla schyłkowej maniery związanej również z problemami ze wzrokiem — komentuje Adam Chełstowski. Jako przykład odwrotnej sytuacji ekspert wskazuje twórczość Leona Wyczółkowskiego, którego ciągłe poszukiwania wyraźnie przełożyły się na notowania na rynku. Nawet jak artysta malował trochę słabiej, starał się albo zmienić tematykę, albo wprowadzić inną technikę — tworząc w pewnym sensie dla dzisiejszych inwestorów opcję idealną, bo bez specjalnego analizowania trafić można na dobre i dobrze sprzedające się obrazy, niezależnie od okresu powstania.

Równanie wielu zmiennych

Podczas gdy średnich rozmiarów olejny autoportret Hofmana z końca lat 60. znaleźć można już za kilka tysięcy złotych, datowany na ten sam okres relief Stażewskiego będzie prawdopodobnie na tle podobnych reliefów najdroższy. Końcowy okres przedstawiciela dawnego jeszcze malarstwa to czas, w którym rozwijała się już geometryczna abstrakcja, a więc tendencja w sztuce zdecydowanie współczesnej. W przypadku kiedy całą twórczość można w uproszczeniu sprowadzić do malowania nieznacznie się różniących kwadratów, od razu staje się jasne, że nie doskonalenie warsztatu będzie miało tu znaczenie dla ceny, ale pionierskość zamysłu. W sztuce konceptualnej, czyli takiej, w której najważniejsza jest jakaś idea, najcenniejsze bywają z reguły prace, w których dana formuła używana była po raz pierwszy, w swojej czystej postaci. Reliefy Henryka Stażewskiego dobrze tę teorię obrazują, szczególnie że na każdym etapie, kiedy umowne kwadraty były jakoś przekształcane, stała za tym istotna zmiana w koncepcji malarza — raz na przykład chodziło o nawiązanie do neoplastycyzmu, raz o wprowadzenie jakiegoś rytmu, później o jego przełamanie, a jeszcze później o zbadanie w tym wszystkim opozycji porządku i chaosu.

— Zawsze jest jakiś moment, który jest najbardziej twórczy, a kiedy mowa o Stażewskim, którego przedwojenne abstrakcje zupełnie nie są na rynku dostępne, za najbardziej wartościowe uznaje się te z lat 60. Lata 70. to też dobry okres, ale już lata 80. uważa się za najsłabsze, chociaż jak wiadomo, wszystko zależy od danej pracy — komentuje Konrad Szukalski, wiceprezes domu aukcyjnego Agra-Art, i dodaje, że poza okresem powstania wartość podnieść może znacząco zdefiniowana proweniencja, szczególnie wystawowa i wskazująca bezpośrednio na związek dzieła z autorem. Bez znaczenia, czy wybieramy się po jakiegoś pastuszka namalowanego przez Hofmana, czy po kompozycję z dwóch pionowych kresek, wygląda na to, że obowiązuje nas dość postępowa etykieta, bo najpierw zapytać należy, ile dzieło ma lat, a potem jeszcze wypytać, skąd pochodzi. Według nowego protokołu na dużo możemy sobie więc pozwolić, szczególnie że jeśli poważnie się obawiamy, iż data powstania może wypaść nam z głowy, nie będzie nawet w złym tonie, jak wbrew konwenansom zapiszemy sobie wszystko na smartfonie.