Komentarz Adama Sofuła: Dwie dekady pozornych działań

Adam Sofuł
opublikowano: 2008-07-15 07:53

Projekt ustawy o zadośćuczynieniu za utracone po wojnie mienie trafi we wrześniu pod obrady rządu — zapowiedział wczoraj premier Donald Tusk i wbrew pozorom jest to dla byłych właścicieli i ich spadkobierców zła wiadomość. Po pierwsze dlatego, że widać poślizg — początkowo projekt miał być rozpatrywany na przełomie czerwca i lipca. Po drugie dlatego, że mowa nie o zwrocie majątku, lecz o zadośćuczynieniu. Według wcześniejszych zapowiedzi owo zadośćuczynienie to 20 proc. utraconego majątku.

Można zrozumieć ostrożność premiera — zwrot majątku często nie jest już możliwy, a większe rekompensaty byłyby dla budżetu zabójcze. Co więcej koalicyjny partner Platformy — PSL — w sprawie reprywatyzacji wykazuje raczej mały entuzjazm, ale bądźmy sprawiedliwy — także w szeregach Platformy nie jest on o wiele większy. Polską reprywatyzację komplikuje dodatkowo zagmatwana historia — decyzją Wielkiej Trójki państwo polskie przesunęło się o kilkaset kilometrów na Zachód. Dochodzi więc problem majątków poniemieckich i mienia zabużańskiego. Sprawa prosta nie jest. Ale na jej rozwiązanie były dwie dekady. Patrząc na poczynania obecnej ekipy, można się obawiać, że upłynie trzecia i czwarta.

Izba Reprezentantów amerykańskiego Kongresu pracuje nad rezolucją wzywającą Polskę do uregulowania tej sprawy. Można się oczywiście — jak premier — oburzać na te niestosowne naciski z zewnątrz, ale trzeba przyznać, że wewnętrzne naciski nie przyniosły skutku przez 20 lat. Było wprawdzie parę inicjatyw reprywatyzacyjnych, żadna jednak nie doczekała się szczęśliwego finału. Poszanowanie prawa prywatnej własności to jeden z fundamentów demokracji i gospodarki wolnorynkowej. Jeśli chodzi o ostatnie dwudziestolecie, nie jest najgorzej, jeśli spojrzymy na uporanie się z zaszłościami po PRL, jest fatalnie. A jest to sprawa co najmniej tak samo ważna, jak lustracja. Tyle że inicjatywy lustracyjne pojawiają się co parę tygodni. O reprywatyzacji zaś cisza. Chyba, że ktoś — jak ostatnio Kongres USA — nam o tym przypomni. Któreś z kolei przypomnienie może okazać się bolesne.