W obu sprawach niezrównoważone reakcje funkcjonariuszy prezydenta
sytuowały ich na pograniczu histerii ze śmiesznością. Jeden rzucił, że poniżona
głowa państwa nie pojedzie na podpisanie traktatu do Lizbony. Drugi przebił
tamtego zapowiedzią, że prezydent może nie podpisać postanowienia o pobycie
żołnierzy w Iraku. Tymczasem Lech Kaczyński i był w Lizbonie, i bezdyskusyjnie
podpisze postanowienie — co najwyżej się podroczy terminowo (druk Monitora
Polskiego musi stać pod parą!).
Źle się jednak stało, że premier Tusk poszedł na konfrontację i nie
przedstawił prezydentowi wniosku sięgającego do 31 grudnia 2008 r., z klauzulą o
możliwości wycofania się wcześniej. Skoro zmiana wyjeżdżająca w styczniu ma być
ostatnia i w lecie zwinąć bazę Echo, to wpisanie daty 31 października czy 31
grudnia nie miało znaczenia realnego — jedynie prestiżowe. A to przecież nie
koniec meczu. Minister obrony Bogdan Klich nie będzie miał prawa narzekać, gdy
głowa państwa zablokuje mu np. jakieś nominacje generalskie. Wtedy moc decyzyjna
rządu będzie dokładnie taka, jak prezydenta w sprawie Iraku — czyli zerowa.