Inaczej grozi kolejna wtopa. Pierwszy obywatel Sopotu otóż stwierdził, że będzie namawiał kolegów z tamtejszej Platformy Obywatelskiej, aby swoją aktywność ograniczyli najwyżej do pomocy w reelekcji obwinianego przez prokuraturę prezydenta Jacka Karnowskiego, ale formalnie trzymali się od niego z daleka, przynajmniej do wyjaśnienia sprawy.
Niestety dla tezy premiera, powodem ponownego obwąchiwania się sopockiej PO z jej byłym członkiem nie są żadne tam kwestie humanitarne czy moralne, lecz proza prawa wyborczego. Specyficzne ciastko wyborcze również podlega ogólnym prawidłom, sformułowanym w tytule komentarza. Kandydatów na wójta/burmistrza/prezydenta może zgłaszać wyłącznie komitet wyborczy, który uprzednio zarejestrował kandydatów na radnych w co najmniej połowie okręgów wyborczych w gminie. Ordynacja wprost nakazuje występ drużynowy, nie ma w niej miejsca dla indywidualistów, nie zbierają oni osobno podpisów wyborców z poparciem.
Dlatego sopocka organizacja Platformy Obywatelskiej ma dwa wyjścia. Pierwszym
jest normalne zgłoszenie partyjnych list do rady miasta i potem Jacka
Karnowskiego na prezydenta także pod szyldem partii. Drugi wariant to
podwinięcie ogona i schowanie się w jakimś koalicyjnym komitecie wyborczym (KKW)
lub nawet założenie komitetu wyborczego wyborców (KWW). Oba te polityczne
neotwory firmowałyby i radnych PO, i Karnowskiego. Takie wyjście byłoby może
lepsze wizerunkowo i dałoby więcej głosów, ale zarazem oznaczałoby partyjne
tchórzostwo w macierzy Donalda Tuska! Sytuacja przypomina wybór między dwoma
chorobami, których nazw ze względów estetycznych nie wspomnę.