Jesteśmy w prostej linii dziedzicami tego, co wówczas się dokonało we wszystkich obszarach twórczości. Europejska literatura w tylu językach, sztuka, nauka, sam sposób myślenia oraz kanony estetyki to przecież tylko kontynuacja i rozwijanie tamtych pomysłów, osiągnięć, wzorów — zwłaszcza greckich. Zdaję sobie sprawę, że uczestników kongresu niezbyt by pasjonowały historyczne wspominki i wychwalanie dzieł antyku. Ale też nie o tym chciałbym mówić. Wiadomo, że obradującym chodziło przede wszystkim o najbardziej podstawowe, wręcz palące problemy współczesne — o sposób utrzymana naszej obecnej kultury przy życiu, o finanse. I właśnie w tych kwestiach miałbym coś do powiedzenia.
Jak wynika ze sprawozdań, podczas obrad zarysowały się wyraźnie dwa przeciwstawne stanowiska. Z jednej strony, ultraliberalni ekonomiści, z drugiej, twórcy. Ci pierwsi twierdzą, mówiąc najogólniej, że kultura może sama na siebie zarabiać, sama zdobywać środki na swą działalność, przy niewielkiej, a najlepiej żadnej pomocy budżetu. Ba, niektóre jej działy powinny przynosić spore zyski. Drudzy, co zrozumiałe, domagali się stałego, i to z góry zapewnionego, określonego wsparcia od państwa.
Otóż właśnie w tej tak prozaicznej kwestii historyk starożytności mógłby zabrać głos. Przede wszystkim więc przypomniałby, że kultura zawsze i wszędzie, od czasów najdawniejszych, korzystała głównie z jakiegoś mecenatu, w różny sposób i w najrozmaitszych formach. Sama sobie nie radzi, zarówno w życiu indywidualnym, jak też jeśli chodzi o wykonanie wielkich dzieł. Oczywiście zdarzało się — i zdarza — że poszczególni twórcy i artyści dochodzą do majątków. Jednakże na przestrzeni dziejów to niestety tylko wyjątki. Zwłaszcza start bywa trudny, wręcz niemożliwy bez wsparcia. Sława zaś przychodzi aż nazbyt często za późno, pośmiertnie. Tak to się dzieje w przypadku malarzy, poetów, kompozytorów. A potomni wołają zgorszeni: To był tak genialny twórca! Jak to się stało, że współcześni od razu nie docenili jego talentu? Dlaczego umierał w nędzy, zapomniany? Każda prawdziwie oryginalna twórczość zawsze związana jest z ryzykiem. Kto ma to ryzyko ponosić, kto ma wspierać w trudnych chwilach? Jakiegoż to potrzeba szczęścia, by młody, zdolny artysta trafił na znawcę i przewidującego mecenasa! Pałace zaś i świątynie, ich wystrój, rzeźby i malowidła wymagały zawsze ogromnych nakładów. Kto miał je ponosić?
Publicznymi środkami dysponowali niegdyś faraonowie, arcy-kapłani, królowie, cesarze, książęta, papieże, biskupi, a także tyrani i dyktatorzy. I to przede wszystkim ich decyzjom, ich hojności, zawdzięczamy powstanie wielu wspaniałych dzieł, do dziś podziwianych. Oczywiście możnowładcy czynili to najczęściej nie z mi- łości do sztuki, ale dla własnej chwały, dla uwiecznienia swego imienia. Lub dla zjednania sobie łaski niebios. Ostatecznie jednak, tak czy inaczej, wszystko opłacali podlegli im podatnicy. To fakty oczywiste i ogólnie znane, ale warte przypomnienia przy każdej okazji, kiedy mowa o kulturze.
A jak to wyglądało, kiedy zrodziła się grecka demokracja? O wszystkim bezpośrednio decydowali obywatele, a więc ci płacący podatki. I trzeba przyznać, że nie szczędzili środków, by upiększyć swe miasto. Wznoszono okazałe budowle publiczne i świątynie. W Atenach częściowo zachowały się wyryte na kamieniu zestawienia wydatków na te cele. Każdy obywatel mógł sprawdzić, jakie to były kwoty, na co poszły.
Jeszcze inaczej finansowano wielkie i bardzo kosztowne imprezy muzyczne i teatralne. Tu wykorzystywano system zwany liturgią. Wyraz ten żyje do dziś, jednakże w odmiennym znaczeniu, odnosząc się do form kultu religijnego. W Grecji natomiast liturgią zwano specjalne świadczenia nakładane na najzamożniejszych obywateli. W czasie wojny mogło nią być utrzymanie okrętu. Natomiast coroczny rodzaj liturgii stanowiła tzw. choregia, czyli pokrywanie kosztów występu chórów. W praktyce obejmowało to wszystkie wydatki związane z przedstawieniami tragedii i komedii. Te odbywały się tylko w pewnych dniach świątecznych, wymagały zaś wyłożenia niemałych pieniędzy. Oczywiście każdy twórca pragnąłby mieć możliwie zasobnego i hojnego chorega, a on utalentowanego poetę, którego utwór zyska aplauz widowni. Jednakże to losowanie łączyło dramatopisarza i jego przymusowego sponsora. Ten pierwszy mógł zdobyć sławę nieśmiertelną — jak zdobyli ją Ajschylos, Sofokles, Eurypides, Arystofanes — drugi natomiast uzyskiwał przywilej umieszczenia swego imienia na specjalnej tabliczce. Niektóre dochowały się do naszych czasów. Co interesujące, pewni obywatele sami i niejako poza kolejką zgłaszali gotowość podjęcia się obowiązku choregii. Widocznie możliwość połączenia swego nazwiska z wielkim twórcą i jego dziełem uchodziła za splendor wart dużych pieniędzy. Choregia była w ateńskich warunkach konieczna dlatego, że przedstawienia uchodziły za część uroczystości religijnych, wstęp więc do teatru był darmowy. Co więcej, państwo wypłacało skromną dietę za samo pójście do teatru! Miało to umożliwić uboższym obywatelom oderwanie się od zajęć zarobkowych.
Jakież jednak wnioski dla nas z dwudziestego pierwszego wieku z przypomnienia owych faktów z tak odległej przeszłości? Czyżbym postulował przywrócenie liturgii na rzecz kultury? W obecnych warunkach byłoby to trudne pod względem prawnym i technicznym. Warto jednak wskazać, że już obecnie w ramach obowiązującego prawa podatkowego istnieją pewne możliwości wspierania działalności kulturalnej. Niewielu z tego korzysta. Jeszcze trudniej byłoby powrócić do ateńskiego wypłacania diet za pójście do teatru. Można by jednak wpływać na obniżenie cen biletów przez dotacje państwowe. Pojawił się na kongresie postulat, by przynajmniej 1 proc. budżetu przeznaczać na kulturę. Ważny jednak jest nie tylko sam procent, ale i to, by była to pozycja stała i pewna, umożliwiająca ministrowi i podległym mu instytucjom planowanie. Niczego bowiem się nie osiągnie w tym obszarze bez wybiegania w przyszłość, bez prowadzenia systematycznej działalności, która wyda plony dopiero po pewnym czasie.
Opowiadał mi członek sejmowej Komisji Kultury sprzed wielu, wielu lat, że pewien wybitny reżyser filmowy powiedział wprost: Niczego od państwa nie chcemy. Sami sobie poradzimy! Oczywiście ów reżyser żył w świecie złudzeń. Uważał, że nasze świetne filmy mogą zarabiać na siebie z naddatkiem. Nie wziął pod uwagę, że filmy produkowane w Hollywood i Bollywood mogą liczyć na miliardy widzów, nasze zaś, choćby najznakomitsze artystycznie, zaledwie na kilkanaście milionów. Właśnie dla filmu mecenat państwowy jest w Polsce koniecznością. l