Leasingobiorcy dużo tracą na zbyt częstych stłuczkach

Radosław Omachel
opublikowano: 2002-10-17 00:00

Uszkodzenie samochodu leasingowanego w ramach floty pojazdów nie stanowi dla jego użytkownika problemu. Auto zabiera leasingodawca, a klient może nawet liczyć na samochód zastępczy. Sytuacja zmienia się, jeżeli kolizje się powtarzają. Firmy świadczące usługi flotowe nie tolerują piratów drogowych i nakładają na nich kary.

Przedstawiciele firm zajmujących się leasingiem samochodów przyznają, że użytkownicy aut służbowych nie dbają o nie tak, jak o swoje pojazdy. Dotyczy to przede wszystkim firm dysponujących dużymi flotami — liczącymi kilkaset aut, w przypadku których możliwość sprawowania kontroli nad nimi ze strony pracodawcy jest ograniczona.

W opinii firm świadczących usługi flotowe, użytkownicy aut w dużych korporacjach jeżdżą mniej ostrożnie niż przedstawiciele drobnych leasingobiorców. Dotyczy to zwłaszcza firm działających w branży dóbr szybko zbywalnych, których pracownicy pokonują codziennie w służbowych samochodach setki kilometrów. Piratów drogowych czekają jednak kary.

Samochody zaliczane do leasingowanej floty należą do firmy leasingowej. Jeżeli zatem samochód bierze udział w kraksie, sprawę przejmuje usługodawca. Dalsze losy takiego pojazdu zależą od stopnia jego uszkodzenia oraz od warunków umowy z ubezpieczycielem.

— W ramach ubezpieczenia auto może przejąć firma ubezpieczeniowa. Uszkodzony pojazd może także zostać wystawiony na sprzedaż i sprzedany w przetargu — mówi Jacek Nowak, zastępca dyrektora departamentu car fleet management w Europejskim Funduszu Lea-singowym.

Klient oczywiście traci takie auto i nie ma szansy go odzyskać. Może natomiast podpisać nową umowę leasingową. Teoretycznie więc nic na tym nie traci, ale w przypadku powtarzających się stłuczek firmy flotowe nakładają na niego kary finansowe.

— Jeżeli wartość napraw przekroczy 50 proc. wartości samochodu, możemy klienta obciążyć dodatkowymi kosztami. Traci również jego firma, bo samochód, zamiast zarabiać, stoi w warsztacie — dodaje Jacek Nowak.

Traci również leasingodawca. Po każdej kolizji spada wartość należącego do niego samochodu. Poza tym częste wypadki grożą podniesieniem stawki ubezpieczeniowej.

— Staramy się dyscyplinować klientów, którzy narażają siebie i nas na szkody. Jeżeli do wypadku dochodzi z winy kierowcy naszego pojazdu, jego pracodawca musi zapłacić 250 EUR (1015 zł) kary. W przypadku całkowitego zniszczenia samochodu z jego winy musi zapłacić 500 EUR (2030 zł). Klienci, którym często zdarzają się stłuczki, ponoszą także koszty z tytułu szybszej utraty wartości samochodu — dodaje Leszek Pomorski, wiceprezes Prime Car Management.

Dodaje, że klienci mogą dodatkowo liczyć na samochód zastępczy.

Bolączką wszystkich firm flotowych jest brak możliwości pełnej kontroli nad obsługą leasingowanych samochodów. Ich przedstawiciele przyznają, że z uczciwością użytkowników pojazdów flotowych bywa różnie. Możliwość naciągania pracodawcy dają wizyty na stacjach benzynowych. Większość firm świadczących usługi flotowe ma podpisane wieloletnie umowy z koncernami paliwowymi, które wystawiają tak zwane karty paliwowe. Służą one do bezgotówkowego regulowania rachunków. Zdarza się, że kierowca korzystający z karty paliwowej tankuje dwa samochody — służbowy i prywatny, a rachunek reguluje kartą, za którą płaci jego pracodawca. Firmy flotowe ograniczają ten proceder.

— Nasi klienci systematycznie otrzymują raporty z wyszczególnieniem wszystkich parametrów i transakcji związanych z obsługą każdego samochodu. Jeżeli zauważymy nieuzasadniony wzrost zużycia paliwa któregoś z samochodów, zwracamy na to uwagę naszemu klientowi — tłumaczy Leszek Pomorski.

Na tym nie koniec. Do kontroli użytkowników samochodów można ponadto zaprząc nowoczesne technologie.

— Przygotowujemy oprogramowanie, które pozwoli na wykrywanie nietypowych transakcji dokonywanych za pomocą kart paliwowych. Jeżeli użytkownik dwa razy w ciągu dnia zatankuje samochód do pełna lub płaci za tankowanie samochodu osobowego 200-300 zł, możemy taką transakcję zidentyfikować i sprawdzić czy nie doszło do oszustwa — mówi Michał Gomowski, prezes Arval Service Lease Polska.