Tegoroczny giełdowy rollercoaster uwydatnia znaczenie długoterminowej strategii inwestycyjnej. Dowodzi też, że nawet następujące co jakiś czas krachy, nie są w stanie przekreślić długoterminowych korzyści z inwestycji na rynku akcji.
Marcowy krach i późniejsze odbicie na giełdach całego świata to wyjątkowa lekcja, którą warto wykorzystać, myśląc o swoich finansach. Tak uważa Krzysztof Bratos, dyrektor bankowości prywatnej mBanku. Wydarzenia 2020 r. w skumulowany sposób odzwierciedliły to, co dzieje się po każdym krachu – giełdy po jakimś czasie odrabiają straty. Na konsekwentnym trzymaniu się przemyślanej, długoterminowej strategii zaangażowania na rynku akcji wyjdzie się więc dobrze, mimo okresowych załamań.
– Po krachu z lat 2007-2008 nastąpił spektakularny wzrost indeksów giełdowych, ale na sam ich powrót do poziomu sprzed załamania trzeba było poczekać kilka lat. W tym roku wszystko to rozegrało się w 6-8 miesięcy. W marcu amerykańskie indeksy zanotowały spektakularne spadki, a w listopadzie są na szczytach wszech czasów. Stosunkowo szybko można więc zobaczyć cykl, który zwykle trwa o wiele dłużej – podkreśla Krzysztof Bratos.
Każdy, kto na początku roku był zaangażowany na rynku akcji, ale pod wpływem emocji się wycofał, może przeprowadzić proste ćwiczenie – sprawdzić, jak wyglądałyby jego inwestycje, gdyby ich struktura się nie zmieniła.
– Większość naszych klientów chciała pod koniec marca wyjść z inwestycji i ponownie wejść na rynek w tzw. dołku. A my pytaliśmy: jak państwo ocenią, kiedy będzie ten dołek? Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć i myślę, że to, co się w tym roku wydarzyło, trzeba wykorzystać, przygotowując plan na przyszłość. Tegoroczne wydarzenia mają duży walor edukacyjny – dodaje Krzysztof Bratos.
Zdaniem naszego rozmówcy, angażując się w fundusze operujące na rynku akcji, trzeba zadbać o ich dywersyfikację geograficzną i nie zastanawiać się, czy obecnie (kiedykolwiek by to nie było) jest dobry moment, by wejść na rynek akcji.
– Klienci często mówią tak: pokazujecie mi stopy zwrotu za 5, czy 10 lat, ale jaka jest gwarancja, że giełdy dalej będą rosły? Rzeczywiście, takiej gwarancji nie ma. Ale giełdy odzwierciedlają wartość gospodarki, wartość firm, które tę gospodarkę tworzą. Założenie, że długoterminowo giełdy nie będą rosły, jest założeniem, że jako ludzkość przestaniemy się rozwijać. Nie wiem, czy giełdy będą wyżej za pół roku, bo może się pojawić jakiś nowy koronawirus, czy cokolwiek innego. Nie mam pewności, że będą wyżej za trzy lata. Ale w perspektywie 7, 10 czy 20 lat z pewnością będą wyżej – twierdzi Krzysztof Bratos.
Bariera wejścia
By zarobić, trzeba jednak w ogóle wejść na rynek. Krzysztof Bratos przyznaje, że pojawia się tu trudna do pokonania bariera. Większość klientów deklaruje bowiem, że ich horyzont inwestycyjny jest zazwyczaj nie dłuższy niż rok. Dopytani przez doradcę bankowego powiedzą, że maksymalnie trzy do pięciu lat, ale po pół roku i tak będą chcieli sprawdzić wyniki, aby ewentualnie zrezygnować.
– Budowanie portfela akcyjnego jest absolutnie nieodpowiedzialne, gdy robi się to na okres krótszy niż pięć lat – uczula dyrektor bankowości prywatnej mBanku.
Z jego słów wynika, że kwestia tzw. horyzontu inwestycyjnego to główna bariera przed czerpaniem profitów z rynku akcji. Klienci obawiają się np. konieczności sięgnięcia po oszczędności w celu wsparcia swoich firm. Pojawiają się też argumenty z gatunku „ja już inwestuję”, bo kupiłem jakiś spekulacyjny instrument na ropę, czy jedną akcję np. CD Projektu.
– Klientów bankowości prywatnej znamy często po 10-15 lat. I okazuje się, że potrzeby płynnościowe absorbowały w tym okresie 10 proc. wartości ich portfela. Ropa czy CD Projekt to kolejne 5 proc. A cała reszta leży nietknięta przez kilka lat, podczas gdy mogłaby zarabiać – twierdzi Krzysztof Bratos.
Podobne obserwacje ma względem klientów z segmentu affluent, jak w bankach zwie się grupę za biednych na private banking, ale mających jednak choćby 200-300 tys. zł oszczędności.
– To są osoby, które również zastanawiają się, co z tymi pieniędzmi zrobić. Myślą, czy zainwestować na giełdzie, czy może lepiej kupić mieszkanie na wynajem. Efekt jest najczęściej taki, że rok, dwa lata później, te pieniądze nadal leżą na depozytach. My to obserwujemy z perspektywy banku. Widzimy, ilu mamy klientów trzymających na rachunkach po kilkaset tysięcy złotych i nie dotykających tych pieniędzy – mówi Krzysztof Bratos.

Dzieci, dom, emerytura
Dyrektor bankowości prywatnej mBanku nie sugeruje jednak, by cały kapitał zaangażować w instrumenty akcyjne. Wręcz przeciwnie. Nade wszystko zaleca jednak, by nie myśleć o swoich oszczędnościach jako o jednej całości. Zawsze jest ryzyko utraty pracy, więc warto odłożyć na bok pulę pozwalającą przeżyć rok w taki sposób, jak dotychczas. Chęć zmiany miejsca zamieszkania też może uszczuplać pulę na inwestycje. Warto się jednak zastanowić, ile tak naprawdę chce się wydać na nowe mieszkanie lub dom. Nie chodzi o samą cenę, ale o proporcje finansowania między wkładem własnym a kredytem. Dorastające dzieci też mogą skłaniać do uszczuplenia puli na inwestycje. Można się bowiem nosić z zamiarem wsparcia ich w zakupie mieszkania czy posłania na jakieś kosztowne studia. Na skalę zaangażowania na rynku akcji może mieć wreszcie wpływ czas pozostały do emerytury.
Krzysztof Bratos proponuje, by każdy sam to przemyślał w kontekście własnej sytuacji życiowej. Wtedy okaże się, jaką kwotę można zainwestować na dłuższy termin, którego wymagają rynki akcyjne.
– Jest to też bardzo ciekawy wątek w kontekście mitycznego profilu MiFID. W instytucjach finansowych klient dostaje jedną ankietę i w 90 proc. przypadków wychodzi z niej, że chce zarobić trochę więcej niż na lokatach przed obniżkami stóp procentowych i na pewno nie stracić. Ale to jest myślenie pieniędzmi wrzuconymi do jednego worka – mówi Krzysztof Bratos.
Nasz rozmówca ujawnia, że mBank zrobił eksperyment i wobec grupy klientów podzielił ankietę MiFID na trzy cele – emerytura, wsparcie dzieci wchodzących w dorosłość i spekulacja w myśl zasady, że jak wyjdzie, to klient kupi sobie coś ekstra, a jak nie wyjdzie, to nie kupi nic.
– Okazało się, że odpowiedzi klientów w ankietach rozbitych na trzy cele były znacząco inne niż w tej pojedynczej. Portfele związane ze wsparciem dzieci były najbardziej bezpieczne. W portfelach emerytalnych, budowanych w dość długiej perspektywie czasowej, klienci byli już w stanie zaakceptować spory poziom ryzyka, a część spekulacyjna to była przysłowiowa jazda po bandzie. Ale morał był z tego taki, że klienci, myśląc o swoich oszczędnościach jako o jednym worku, w którym są pieniądze dla dzieci, wychodzą z założenia, że całości tego worka nie mogą ryzykować – relacjonuje Krzysztof Bratos.
Jego zdaniem odpowiedzialny podział oszczędności na różne cele prowadzi później do odpowiedzialnych decyzji inwestycyjnych.