Kierowane przez Waldemara Budę Ministerstwo Rozwoju i Technologii chce maksymalnie ułatwić życie sprzedawcom nieruchomości i ich potencjalnym nabywcom. Minister poinformował, że ruszyły prace nad portalem, na którym można będzie na bieżąco śledzić, jak zmieniają się ceny mieszkań i domów, a w kolejnym etapie także gruntów.
– Taki system funkcjonuje na razie tylko w USA. To będzie wielka rzecz dla Polski. Ceny będą pochodziły z aktów notarialnych, będzie można je śledzić w czasie rzeczywistym, a maksymalne opóźnienie może wynieść zaledwie kilka dni - mówi Tomasz Narkun, analityk rynku nieruchomości, który doradza resortowi rozwoju w kwestiach mieszkaniowych.

Na portalu można będzie sprawdzić jak kształtują się ceny w danym mieście, dzielnicy, a nawet przy konkretnej ulicy.
To jednak nie wszystko. System będzie zintegrowany z mapą, dzięki czemu można będzie w nim sprawdzić, gdzie powstaną nowe osiedla i czym się będą charakteryzowały.
– Jeśli zaznaczymy, że interesuje nas inwestycja deweloperska, np. w Gorzowie Wielkopolskim, będziemy otrzymywali informacje o planowanych w tym mieście budowach, ze wskazaniem konkretnej ulicy. Dostęp do takich danych będziemy mieli z Deweloperskiego Funduszu Gwarancyjnego, który dostaje takie informacje jako pierwszy, gdy zostanie założony rachunek powierniczy dla danej inwestycji - mówi Tomasz Narkun.
System będzie miał również opcję filtrowania. Potencjalni nabywcy będą mogli zaznaczyć np. interesujący ich metraż, albo liczbę pomieszczeń. Na portalu będą również dostępne analizy rynku, przydatne w procesie zakupu i sprzedaży nieruchomości.
Zdaniem Waldemara Budy, system zapewni rynkowi mieszkaniowemu maksymalną transparentność.
– Różnica między ceną ofertową, a transakcyjną wynosi 7-9 proc. Jeśli osoba, planująca zakup nieruchomości, otrzyma precyzyjną informację o tym, za ile się sprzedaje, a nie za ile się oferuje mieszkania w danej lokalizacji, jej pozycja negocjacyjna będzie znacznie lepsza. Dziś portale z ogłoszeniowe są “nafaszerowane” nieruchomościami, które nie do końca są do sprzedania. Są osoby, które podają zaporowe ceny i sprzedadzą nieruchomość tylko wtedy, jeśli znajdzie się chętny na zakup przy wskazanej stawce. Jeśli nie, to nieruchomość zatrzymają. To mylące dla rynku. Załóżmy, że ktoś oczekuje 800 tys. zł, mimo, że średnia to 720 tys. zł. Inny potencjalny sprzedający powie: są oferty za 800 tys. zł, więc ja wystawię za 870 tys. zł. To jest samonapędzająca się spirala, która powoduje wzrost cen - tłumaczy Waldemar Buda.
Resort nie podał szacowanej wartości inwestycji. Zapewnił jednocześnie, że o pracach nad systemem będzie informował na bieżąco.