W czwartym tygodniu napastniczej wojny Rosji z Ukrainą postępuje rozwarcie nożyc w odczuwaniu i postrzeganiu tej tragedii.
Na scenie działań wojennych każda rakieta czy bomba rozsiewa śmierć. Na widowni natomiast wyrazy solidarności przeplatają z równie wzniosłymi co nieskutecznymi deklaracjami decydentów politycznych. Trwają już analizy rozwoju sytuacji po wojnie, chociaż nikt nie zna daty chociażby realnego rozejmu. Podobnie jak przyszłej pozycji obciążonej zbrodniami wojennymi Rosji w strukturach międzynarodowych. Dość naturalna jest prawidłowość – jest ona relatywnie silniejsza w relacjach ogólnoświatowych, natomiast słabsza w europejskich. Niewyobrażalne jest np. wyciągnięcie wobec Rosji jakichś konsekwencji w Organizacji Narodów Zjednoczonych czy w jej Radzie Bezpieczeństwa, a także w Światowej Organizacji Handlu i innych podobnych strukturach spoza systemu ONZ. Na drugim biegunie można wskazać Radę Europy, która Rosję już wyrzuciła, czego symbolem stało się usunięcie masztu flagowego sprzed pałacu w Strasburgu.
W tym kontekście dosyć zasadne jest pytanie, co z członkostwem Rosji w grupie G20. Trzeba pamiętać, że to nie jakaś formalna organizacja, lecz klub państw największych i najbardziej znaczących na ich kontynentach. G20 zawiązała się samozwańczo w 1999 r. jako rozszerzenie skupiającej elitę potentatów G7, która w okresie 1998-2013 funkcjonowała jako G8 z udziałem Rosji. G20 dosłownie obejmuje format G19+1, owym plusem jest Unia Europejska. Z tradycji G7 samodzielne członkostwo przeniosły cztery największe kraje unijne: Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy. Polska i pozostałe 23 państwa UE reprezentowane są zatem w G20 tylko pośrednio, ustami szefów brukselskich instytucji. Wywołuje to krytyczne uwagi państw, które w PKB przeliczonym na mieszkańca stoją niezrównanie wyżej niż wielu członków G20. Cały czas trzeba jednak pamiętać, że fundamentem idei G20 jest jej reprezentatywność kontynentalna. Najwyższa półka we wskaźnikach rozwoju to Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), do której Polska należy jako podmiot samodzielny. Różnicę najlepiej widać na przykładzie Ameryki Południowej – do G20 przyjęto gospodarki najpotężniejsze w ich masie, czyli Brazylię i Argentynę, ale do OECD te państwa wstępu nie mają, kryteria spełniły natomiast Chile i Kolumbia.

Rząd PiS od kilku lat bardziej czy mniej śmiało przebąkuje o samodzielnym członkostwie Polski w G20. Realność takiego awansu jest mniejsza niż np. akcesji Ukrainy do UE. Lista G20 w dotychczasowej liczebności grupy jest zamknięta, jakakolwiek zmiana może być następstwem tylko… skreślenia któregoś z państw. Teoretycznie trafia się właśnie okazja, gdyby dyscyplinarnie została wyrzucona Rosja, analogicznie jak po zagarnięciu Krymu w 2014 r. wyleciała z G8. Tegoroczny szczyt G20 30-31 października organizuje Indonezja na wyspie Bali, z tego tytułu sprawuje rotacyjną prezydencję grupy. Do uprawnień gospodarzy należy epizodyczne zapraszanie na szczyty jakichś państw, na ogół z bliskiego im kręgu politycznego czy biznesowego. Nie wiadomo natomiast, jaki organ niesformalizowanej G20 miałby wyrzucić Rosję. Bardziej realne wydaje się hipotetyczne pozbawienie jej udziału w tegorocznym szczycie na Bali. Niezależnie jednak od tego, jakie będą finalne losy członkostwa Rosji, chętni na jej miejsce już dawno stoją w kolejce. Status stale zapraszanego gościa G20 mają Hiszpania i Holandia, a także azjatycki tygrys gospodarczy Singapur. Stąd generalny wniosek zapisany w tytule.