Im większej presji doświadczamy w pracy, tym częściej powinniśmy się śmiać.
Na depresję w pracy dobry żart
opublikowano: 13-01-2021, 15:44
Im większej presji doświadczamy w pracy, tym częściej powinniśmy się śmiać.
Jim bez ustanku stroi sobie żarty kosztem Dwighta. A to wkłada jego dziurkacz, zszywacz i inne rzeczy do automatu z przekąskami, aby biedak musiał zapłacić za każdy potrzebny mu przedmiot. A to ubiera się tak samo jak Dwight i siedząc przy sąsiednim biurku naśladuje zachowanie kolegi. Innym razem Jim przysyła na swoje miejsce Azjatę ubranego w swoje ciuchy, a ten w rozmowie z Dwightem umiejętnie udaje, że jest Jimem.
Serial komediowy „Biuro” pokazuje, że nawet życie w bezdusznych boksach może być wesołe. Ale czy humor sprzyja pracy? Może tylko odciąga ludzi od obowiązków, wprowadza zamieszanie, rozprasza?
W 1940 r. niejaki John Gallo został zwolniony z fabryki Forda w River Rouge, bo przyłapano go na tym, że „śmiał się w pracy z kolegami, co spowodowało zwolnienie procesu produkcji”. Czasy się zmieniły. Współczesna teoria organizacji nie pozwala karać za żarty, co więcej: promuje je jako ważny czynnik determinujący sukcesy w pracy i poprawiający wyniki przedsiębiorstwa. Jest też aspekt wizerunkowy: luźna atmosfera i psoty (bardziej niewinne niż te, które Dwightowi robi Jim) pozwalają wyeksponować ludzką twarz biznesu.
Dziś, w dobie niepewności związanej z pandemią, dochodzi kolejny poważny argument za śmiechem: działa on skuteczniej niż większość antydepresantów. Poczucie humoru jest najpotężniejszym mechanizmem obronnym – twierdził Zygmunt Freud. Zabawne powiedzonko, dowcip sytuacyjny, figielek powstrzymują napływ złych emocji. Neurolodzy dowiedli, że podły nastrój często bywa powodem kapitulacji. Gdy doświadczamy chandry, nie chce się nam obdzwaniać klientów, odpowiadać na służbowe mejle, informować szefa o postępie prac. Tracimy motywację, jesteśmy wobec wszystkiego na „nie”. A jaki pożytek może mieć wtedy z nas firma?
Wystarczy jednak trochę frywolności, luzu, by zredukować stres i podnieść kreatywność pracowników – wynika z badań zrealizowanych przez MIT i London Business School, które Alison Beard opisała na łamach „Harvard Business Review”. Zdaniem autorki odrobina wesołości dodaje energii, przełamuje znudzenie, zwiększa zaangażowanie i chęć współdziałania oraz sprawia, że do pospolitych zagadnień podchodzimy niesztampowo. Śmiech zwiększa dotlenienie krwi, zasilając mózg świeżą dawką, przez co stajemy się bardziej zrelaksowani, rozluźnieni i twórczy – wskazuje Alison Beard.
To już teraz wiemy, dlaczego śmiech w pracy jest pożądany przez menedżerów. A czy oni również powinni być wesołkami? Jak najbardziej. Sztywne, by nie powiedzieć chłodno-kamienne postacie na stanowiskach to ostatnia rzecz, której pragną podwładni. Co czwarty uczestnik sondażu przeprowadzonego przez portal LiveCareer Polska umieścił poczucie humoru wśród cech, których zwierzchnikom brakuje najbardziej.
– Kontakt z przełożonym to dla wielu osób jeden z głównych powodów stresu w pracy. Menedżer powinien to zauważyć i rozładować napięcie, na przykład wspólnym śmiechem. To tym ważniejsze, że Polacy uchodzą za bardzo zestresowany naród – komentuje Żaneta Spadło, ekspert kariery serwisu LiveCareer Polska.
Ponuractwo szkodzi zarządzaniu, co nie znaczy, że szefowi przystoi wesołkowatość pojmowana jako ślepota na głębię życia lub ucieczka od problemów. W złym tonie jest również wulgarność, podobnie jak szydzenie z innych – ale takie zachowania nie uchodzą nikomu, bez względu na stanowisko. Jim może sobie stroić żarty z Dwighta, dopóki nie przekracza granic dobrego smaku i jego kolega nie czuje się dotknięty. Jak śpiewało kiedyś Stare Dobre Małżeństwo (pamiętacie jeszcze ten zespół?): „Nie okrutnego / nie cynicznego / śmiechu mi trzeba / bardzo ludzkiego”.