Na jakie polisy jest popyt w czasach pandemii

Sylwia WedziukSylwia Wedziuk
opublikowano: 2021-03-04 13:46

Jak wygląda sytuacja w poszczególnych segmentach ubezpieczeń? Gdzie stawki rosną, a gdzie spadają? Co z rządową pomocą dla kredytów kupieckich?

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • Jak pandemia wpłynęła na poszczególne linie ubezpieczeń dla firm
  • Które polisy drożeją obecnie najbardziej
  • Dlaczego pomoc dla ubezpieczeń należności wciąż nie weszła w życie

W ubiegłym tygodniu firma brokerska Marsh zorganizowała spotkanie poświęcone zmianom na rynku ubezpieczeń. W jego trakcie eksperci opowiedzieli o tym, jakie są trendy w poszczególnych liniach ubezpieczeniowych i czego można się spodziewać w najbliższej przyszłości.

Brak motywacji:
Brak motywacji:
– W minionym roku trwały intensywne prace nad przepisami, które miały wprowadzić wsparcie dla ubezpieczeń należności. Ostatecznie nie weszły w życie. Zapał do negocjacji stracił zarówno rząd, jak i ubezpieczyciele – mówi Jarosław Jaworski, prezes Coface.

Polisy dla menedżerów

Od 2019 r., czyli już przed pandemią, można było zaobserwować wzrost stawek w różnych segmentach ubezpieczeń na całym świecie. W 2020 r. ten trend się pogłębił.

– W wielu przypadkach nie wynikało to jednak z pandemii, tylko z potrzeb portfelowych ubezpieczycieli. Rynek szuka równowagi cenowej i brakuje jeszcze kilkunastu punktów procentowych do jej osiągnięcia – mówił Adam Roman, członek zarządu Ergo Hestii.

– Stawki w końcu musiały zacząć rosnąć, ponieważ nie dało się już prowadzić biznesu przy ujemnym wyniku technicznym – wtórował mu Piotr Podleśny, wiceprezes firmy Marsh Polska.

COVID-19 odcisnął piętno na ubezpieczeniach finansowych, przede wszystkim D&O, czyli odpowiedzialności cywilnej członków władz spółek. Menedżerowie są dzisiaj odpowiedzialni za wiele kluczowych decyzji i za chwilę mogą być rozliczani z tych, które podejmowali w czasie kryzysu spowodowanego koronawirusem. Ubezpieczyciele obawiają się, że będą mieli wtedy do czynienia z falą roszczeń, podobnie jak było w 2008 r.

– Zmiany na rynku tych ubezpieczeń zaczęły się od tego, że ceny były niskie i nie korespondowały z poziomem szkodowości. Ubezpieczyciele przegapili dobry moment na wzrost składek, więc one nagle musiały zacząć szybko rosnąć. Na naszym rynku standardem jest wzrost rzędu 20 proc. Do tego mamy do czynienia z limitowaną pojemnością. Suma ubezpieczenia, którą może zaoferować jeden ubezpieczyciel, obniżyła się średnio o 30 proc. To wpływa na wąski zakres ofert i większe ryzyko braku ciągłości ochrony – mówiła Małgorzata Splett, dyrektor działu FINPRO (ubezpieczenia finansowe i profesjonalne) i PEMA (fuzje i przejęcia) w Marsh Polska.

Bez porozumienia

Segmentem, który szczególnie silnie miał odczuć wpływ pandemii, są ubezpieczenia należności. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

– Na początku pandemii wszyscy obawiali się recesji i wzrostu liczby niewypłacalności. To miała być konsekwencja zamrożenia gospodarki. Jednak duże wsparcie rządu sprawiło, że sytuacja okazała się stabilna. Szkód nie pojawiło się dużo, nie odbiły się one na wynikach ubezpieczycieli – mówił Marcin Olczak, dyrektor departamentu ryzyk kredytowych i politycznych w Marsh Polska.

Jarosław Jaworski, prezes Coface, stwierdził, że pierwsze miesiące pandemii były niepokojące. Ubezpieczyciele zaczęli przeglądać swoje portfele. Ostatecznie nie doszło do masowego cięcia limitów kredytowych. Zostały one na poziomie podobnym do tego z 2019 r.

Jednak spore obawy co do sytuacji firm i niewypłacalności zmotywowały ubezpieczycieli do walki o wsparcie za pomocą reasekuracji państwa. W minionym roku trwały intensywne prace nad przepisami, które miały wprowadzić takie wsparcie. Ostatecznie jednak rozwiązania te nie weszły w życie.

– Zapał do negocjacji stracił zarówno rząd, jak i ubezpieczyciele. To dlatego, że na początku mechanizm ubezpieczenia należności od strony technicznej nie znalazł przychylności ze strony administracji rządowej, a potem jeszcze okazało się, że potrzeba wsparcia nie jest silna – mówi Jarosław Jaworski.

Dodał, że branża wciąż pracuje nad tym, żeby rozwiązania te na wszelki wypadek były gotowe.

– Liczymy, że w Polsce dojdzie do podpisania umów reasekuracyjnych ze strony skarbu państwa – mówił Marcin Olczak.

Jego zdaniem pomoc może okazać się niezbędna, gdy wygasną już inne programy pomocowe. Wtedy problem niewypłacalności może stać się na rynku realnym zagrożeniem.

Przyszłość w cyberpolisach

W czasie pandemii dużym zainteresowaniem cieszą się ubezpieczenia na życie i cyberpolisy.

– W przypadku ubezpieczeń na życie jest to efekt wzrostu niepewności, a także przejaw troski o zdrowie swoje i bliskich. Przy tym najchętniej Polacy wybierają polisy grupowe – mówiła Joanna Grudnik, dyrektor departamentu ubezpieczeń grupowych w Unum Życie.

Natomiast zainteresowanie cyberubezpieczeniami to efekt masowego przejścia na pracę zdalną, co zwiększyło ekspozycję na ryzyko ataków hakerskich. W ostatnich miesiącach widać zresztą zdecydowany wzrost aktywności cyberprzestępców.

– Sytuacja pandemiczna będzie skłaniać do zakupu takich polis, tym bardziej że ataków jest coraz więcej. Cyberubezpieczenia za chwilę mogą stać się tak popularne, jak ubezpieczenia ogniowe w tradycyjnej gospodarce – twierdził Adam Roman.

Jeśli chodzi o rynek ubezpieczeń komunikacyjnych, koronawirus nie doprowadził do znaczącego spadku cen.

– Stawkom w komunikacji daleko jednak do stabilności. Na początku pandemii zaczęły spadać, potem nastąpiła względna stabilizacja, a nawet lekkie wzrosty. Nie wiadomo, co będzie dalej – mówił Marcin Dębicki, dyrektor zarządzający ds. ubezpieczeń korporacyjnych w Ergo Hestii.

W marcu i kwietniu 2020 r. ze względu na ograniczenia w poruszaniu się częstość szkód spadła.

– Jednocześnie jednak ich wartość rosła. W całym 2020 r. ubezpieczyciele wypłacili tylko o 4 proc. odszkodowań mniej niż w 2019 r. – mówiła Marta Strzelczyk, dyrektor działu ubezpieczeń komunikacyjnych w Marsh Polska.

Dodaje, że w przypadku klientów flotowych ubezpieczyciele coraz częściej stosują rozwiązania ograniczające szkodowość.

– Chodzi o klauzule udziału w zysku oraz udziałów własnych. Ich celem jest przerzucenie szkód frekwencyjnych na ryzyko ubezpieczonej firmy. Takie rozwiązania istniały już wcześniej, ale w czasie pandemii są częściej wykorzystywane – mówiła Marta Strzelczyk.