Teza, że interesy bogatej Warszawy i biednego Mazowsza są rozbieżne, nie należy do odkrywczych. Nieszczęściem województwa jest zawyżanie przez stolicę wskaźników rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego całego regionu, co odbija się bardzo niekorzystnie na dostępie ubogich gmin i powiatów do pieniędzy unijnych. Nic dziwnego, że z większą lub mniejszą intensywnością powraca koncepcja — znajdująca się wciąż w fazie studialnej — wydzielenia stolicy w formie odrębnej jednostki o randze województwa. Warszawa jest obecnie gminą i grodzkim powiatem, mogłaby być również województwem, tak jak kiedyś.
Ponieważ w Polsce na razie nie jest to możliwe, Warszawa i jej otoczenie są skazane na ścisłą współpracę. Obszarem wyjątkowo zaniedbanym, w którym postęp można osiągnąć niekoniecznie inwestycjami, ale przede wszystkim decyzjami organizacyjnymi, pozostaje transport publiczny w całej aglomeracji. Decydenci różnych szczebli niezmiennie deklarują zrozumienie tego problemu, ale na deklaracjach się kończy. Wprowadzają nawet elementy gospodarki rynkowej, ale w sposób wypaczający ideę konkurencyjności.
Oto przykład wręcz akademicki — od niedawna na pewnym, traktowanym pilotażowo, szlaku kolejowym pasażerów wożą i Koleje Mazowieckie, czyli spółka zawiązana przez PKP z samorządem województwa, i Szybka Kolej Miejska, prowadzona przez Zarząd Transportu Miejskiego. Kiedy się nałoży na siebie całkowicie odrębne rozkłady jazdy obu publicznych przewoźników — czarno na białym wychodzi transportowa paranoja. Żadnej koordynacji, konkurencyjne kursy dublujące się w niewielkich odstępach czasu etc. Uzgodnienie tych rozkładów mogłoby być pierwszym, niewielkim, ale bardzo symbolicznym krokiem ku rzeczywistemu nawiązaniu przez stolicę współpracy z jej otoczeniem.