Producenci leków innowacyjnych i odtwórczych przerzucają się argumentami o zaletach ich preparatów. Chodzi o zysk.
Ostatnia zmiana na liście leków refundowanych weszła w życie 1 marca 2007 r. Od tego dnia państwo współfinansuje medykamenty z udziałem 12 nowych cząsteczek. Następna, dość nieokreślona w czasie korekta, ma zaowocować dodaniem do listy refundacyjnej kolejnych 19 innowacyjnych cząsteczek. Zdaniem Związku Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych Infarma — to wciąż za mało.
„Pacjenci w krajach sąsiadujących z Polską wciąż są w nieporównywalnie lepszej sytuacji, jeśli chodzi o dostęp do nowych leków” — czytamy w specjalnym oświadczeniu wydanym w dniu wejścia w życie nowej listy refundacyjnej.
— Około 150 wniosków dotyczących wpisania na listę refundacyjną po 1998 r. w ogóle nie doczekało się rozpatrzenia. W takim stanie zawieszenia są nie tylko wnioski z ostatnich 2-3 lat, ale też takie z 1999 r. — zapewnia Małgorzata Maurer, dyrektor Infarmy.
Każdy ma swoje racje
Producenci leków innowacyjnych (czyli relatywnie nowych, objętych jeszcze okresem ochrony patentowej) stoją na stanowisku, że na liście refundacyjnej powinno być jak najwięcej takich preparatów. Ich zdaniem, leki takie po prostu są bardziej skuteczne. Pośrednio też przyczyniają się do obniżania nakładów niezbędnych do funkcjonowania systemu ochrony zdrowia jako całości. Pozwalają bowiem zastępować kosztowną opiekę szpitalną tzw. farmakoterapią. Po drugiej stronie barykady stoją producenci leków generycznych, czyli opartych na kopiowaniu preparatów wymyślonych wcześniej przez inne firmy. Głównym argumentem na rzecz wpisywania właśnie ich produktów na listę refundacyjną jest niska cena. Często pojawia się też argument o wspieraniu „polskiego” przemysłu.
— Nasze poznańskie centrum badawczo-rozwojowe bierze udział w siedmiu międzynarodowych projektach badawczych nad nowymi cząsteczkami. Jednak krajowy przemysł farmaceutyczny generalnie nie opracowuje innowacyjnych leków, ponieważ nie prowadzi kosztownej i czasochłonnej działalności badawczo-rozwojowej. Produkcja leków innowacyjnych w Polsce w praktyce może mieć miejsce w sytuacji, gdy producent lub fabryka wdroży produkcję leku innowacyjnego w drodze zakupu licencji lub przeniesienia produkcji z innych krajów — mówi Aldona Zygmunt z GlaxoSmithKline.
— Z potencjałem finansowym, jaki mają polskie firmy, może u nas dojść co najwyżej do odkrycia nowej cząsteczki. Ale to zaledwie 10 proc. kosztów opracowania leku w formie, która potem trafia na rynek. Większość wydatków to badania kliniczne i na ich prowadzenie lokalnych firm po prostu nie stać — dodaje Małgorzata Maurer.
Odzyskać środki
Tymczasem recepty na leki o różnym stopniu refundacji są źródłem połowy obrotów na polskim rynku farmaceutyków sprzedawanych w handlu detalicznym. Jest więc się o co bić. Tym bardziej że wprowadzenie na rynek leków generycznych powoduje spadek cen medykamentów opartych na tej samej substancji chemicznej co najmniej o 20-30 proc.
Dla koncernu, który musi zainwestować w proces stworzenia leku innowacyjnego 0,5—1 mld USD, jest to nie bez znaczenia. Przecież poza samą kwestią zwrotu poniesionych nakładów chciałby na produkcji leku zarobić. Poza tym, musi uwzględnić zwykłe ryzyko biznesowe, czyli to, że badania nie doprowadzą do opracowania nowego, skutecznego leku.
— Zdarza się co prawda, że na rynku pojawiają się prawie równocześnie 2-3 leki innowacyjne o takim samym działaniu, uzyskane w toku niezależnych badań prowadzonych przez różne firmy, ale po wygaśnięciu patentu na lek innowacyjny, w krótkim czasie pojawia się nawet do kilkunastu odpowiedników generycznych — zaznacza Andrzej Trzeciakowski, prezes polskich spółek grupy Sandoz.
Jednym z ostatnich przykladów tego zjawiska było pojawienie sie ponad 10 generyków glimepirydu w niecały rok po wygaśnięciu patentu ochronnego na tę substancję.
Od cząsteczki do leku
Na obowiązującej od 1 marca 2007 r. liście refundacyjnej znajduje się blisko 400 cząsteczek, czyli wyodrębnionych przez koncerny farmaceutyczne substancji chemicznych o określonym działaniu leczniczym. Po ustaniu ochrony patentowej każda z nich może być jednak produkowana przez bardzo wiele firm pod różnymi nazwami handlowymi, czyli tym, co w potocznym języku utożsamia się z lekiem. Na różnorodność nazw handlowych nakłada się też mnogość opakowań, zarówno pod względem ilości sprzedawanych razem dawek, jak i wielkości każdej z nich. Rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę kombinacji marek handlowych i dawek, jest substancja o nazwie Glimepiridum. W aptekach można ją kupić jako lek dla cukrzyków pod 15 różnymi nazwami, w tabletkach o wadze 1,2,3,4 i 6 miligramów. Na drugim miejscu pod względem kombinacji nazw handlowych i dawek znajduje się substancja o nazwie Risperidonum. Ma 10 nazw handlowych, a poza tym występuje zarówno w tabletkach, jak i w płynie.