Szczyt Unii Europejskiej i Ukrainy w Kijowie ma ogromne znaczenie przede wszystkim moralne dla pokrzepienia serc umęczonego wojną społeczeństwa ukraińskiego.
Tym razem nie jest to utajniona do ostatniej chwili wizyta samej przewodniczącej Ursuli von der Leyen, lecz zapowiedziana z dużym wyprzedzeniem bytność znacznej części Komisji Europejskiej (KE). To symbol postępującej normalizacji, przynajmniej wizerunkowej i dyplomatycznej w samej stolicy, bo niestety nie na froncie.
Najważniejsze są jednak decyzyjne konkrety na bardzo długiej i wyboistej drodze Ukrainy do UE. Prezydent Wołodymyr Zełenski optymistycznie widzi rozpoczęcie do końca 2023 r. formalnych negocjacji akcesyjnych z KE. Bruksela przekazała raport dotyczący odpowiedzi Ukrainy na pytania KE skierowane do państwa kandydującego, zatem piłka w akcesyjnym meczu przebita została na połówkę Kijowa. Rząd oceni, w jakich dziedzinach jest wystarczająco blisko, a w jakich musi jeszcze ciężko pracować, by przystosować prawo do unijnego. Trudniej może być z praktyką, co potwierdza wyrzucenie tuż przed szczytem całego kierownictwa ukraińskiej służby celnej z zarzutami korupcyjnymi. Ukraińcy powszechnie komentują, że gdyby wizytatorzy z UE przyjeżdżali częściej, to ich państwo byłoby znacznie bardziej praworządne. Notabene przedmiotem szczytu raczej nie będzie wstydliwa okoliczność, że na będącej wzorcem dla całej reszty świata antykorupcyjnej krystaliczności UE pojawiły się głębokie rysy…
Wypada przypomnieć daty kamieni milowych na ukraińskiej drodze pod górę. Prezydent Wołodymyr Zełenski złożył w Brukseli wniosek o przyjęcie Ukrainy do UE już 28 lutego 2022 r., zaledwie cztery dni po napadzie Rosji. 8 kwietnia przekazany został obszerny kwestionariusz. Na szczycie Rady Europejskiej 23-24 czerwca prezydenci/premierzy 27 państw jednomyślnie zdecydowali o przyznaniu Ukrainie – a w pakiecie także Mołdawii – statusu państwa kandydującego. Zdecydowana większość Ukraińców, przede wszystkim z części zachodniej, ale obecnie również ze wschodniej, marzyła o tym od wybuchu w końcu 2013 r. w Kijowie tragicznego euromajdanu. Notabene pierwszą próbą zwrócenia się Ukrainy ku Zachodowi, z porzuceniem wasalnej wobec Rosji tzw. Wspólnoty Niepodległych Państw, była już pomarańczowa rewolucja z końca 2004 r. Wybuchła wkrótce po naszej akcesji do UE, gdy na granicy polsko-ukraińskiej umieszczono unijne gwiazdki, uderzające po oczach marzących o nich sąsiadów.

Na podstawie polskich doświadczeń trzeba Ukraińcom uświadomić, jak ogromnym i trudnym przedsięwzięciem jest proces akcesyjny. Traktatowa procedura zawiera rygory, chociaż wypada mieć nadzieję, że zachodnioeuropejska klasa polityczna już zrozumiała, jakie popełniła błędy w relacjach z Rosją – przede wszystkim brak wrażliwości i reakcji na sygnały ostrzegawcze z państw naszego regionu. Dlatego w żmudnym procesie negocjacyjnym raczej nie powinno wystąpić ostentacyjne blokowanie akcesji Ukrainy. Jednym z wariantów mogłoby stać się szybkie połączenie statusu oficjalnego kandydata ze strefą wolnego handlu, co w niektórych wątkach byłoby dla Ukrainy nawet… bardziej atrakcyjne od pełnego członkostwa. Nie można zapominać, że ma ono tzw. plusy dodatnie oraz ujemne – dla naszych wschodnich sąsiadów niezwykle ciężkie będzie np. podporządkowanie się rygorom wspólnej polityki rolnej. Jedno jest pewne – pozycja przetargowa Ukrainy będzie zdecydowanie silniejsza po nieprzegranej wojnie z Rosją, wszak Zachód będzie jej zawdzięczał rzeczywistą, a nie deklarowaną obronę wartości unijnych. Tak oto wszystkie drogi, również z ważnego szczytu w Kijowie, prowadzą na krwawiący front…