Nie da się mieć szwedzkich wydatków i irlandzkich podatków

Marek ChądzyńskiMarek Chądzyński
opublikowano: 2025-07-16 14:00

W sprawie finansów publicznych politycy tkwią w pułapce populizmu. To pęd na ścianę, o którą właśnie rozbiła się Rumunia - przestrzega Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych.

Z tego tekstu dowiesz się:

  • czy budżet państwa jest pod kontrolą
  • ile wynosi rzeczywisty deficyt wliczając fundusze pozabudżetowe
  • jaki jest poziom wydatków w Polsce w relacji do PKB
  • jak pod tym względem wypadamy na tle krajów UE
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Rząd opublikował sprawozdanie z wykonania budżetu po czerwcu i wygląda na to, że sytuacja w finansach publicznych jest pod kontrolą. Niektóre pozycje, jak wykonanie planu wydatków, wyglądają całkiem nieźle: wydatki wzrosły zaledwie o 2,7 proc. rok do roku. Czy to oznacza, że rząd wprowadza jakąś dyscyplinę budżetową?

Tak, nie ma jakichś nadzwyczajnych zaskoczeń. Idziemy zgodnie z planem, ale bardzo hojnym planem, zakładającym ogromny deficyt. I te dane potwierdzają, że deficyt będzie ogromny. Musimy przy tym pamiętać, że to jest tylko część finansów publicznych. Myślę tutaj o równoległym budżecie w Banku Gospodarstwa Krajowego, który też generuje deficyt.

Jeśli chodzi o wydatki, to największe są zwykle dopiero w IV kwartale. Ja z większą uwagą obserwuję VAT jako główny silnik dochodowy. Dynamika wpływów z VAT rośnie, ale dane po pierwszym półroczu pokazują, że w całym roku dochody z tego podatku będą o ponad 20 mld zł niższe od planu. W skrajnym scenariuszu o 30 mld.

Przypomnijmy, że zgodnie z ustawą budżetową deficyt ma wynieść 288,8 mld zł. A jaki będzie w tym roku deficyt całych finansów publicznych?

W pierwszym półroczu na rzecz funduszy zarządzanych przez BGK były 44 emisje obligacji na 28 mld zł. Oprócz tego jest jeszcze Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który akurat nie emituje obligacji, ale bierze kredyty od różnych instytucji, i tego jest zapewne dodatkowe 5-6 mld zł. To wszystko trzeba by było uwzględnić w deficycie w pierwszej połowie roku. Poza tym rząd niestety dalej rozdaje obligacje zamiast dotacji. To jest taki naganny proceder, w którym różnym podmiotom, zamiast dać gotówkę, daje się papiery skarbowe, które potem te instytucje spieniężają. W sumie w ten sposób zostało rozdane jakieś 5,5 mld zł. Gdyby to wszystko dodać, to deficyt na koniec czerwca nie wynosił 120 mld, tylko około 160 mld zł.

Drugie półrocze zwykle bywa gorsze. Fakt jest taki, że mamy jeden wielki bałagan i nikt tak naprawdę nie wie, jaki jest prawdziwy deficyt. Nawet rząd tego nie wie. Bo z jednej strony w ustawie budżetowej podał prawie 289 mld zł na cały 2025 r., ale uwzględnił w nim wydatki na spłaty obligacji emitowanych przez BGK i Polski Fundusz Rozwoju [w czasie pandemii – red.]. Takich wydatków zazwyczaj się nie uwzględnia w deficycie, ale z drugiej strony nie ma w nim funduszy pozabudżetowych. Prawdziwy deficyt to ten, który raportujemy do Unii Europejskiej. A on, nawet według rządu, ma wynieść w tym roku 6,3 proc. PKB.

Rząd już szykuje budżet na rok 2026. Spodziewa się pan jakichś oszczędności albo szukania nowych dochodów, żeby okiełznać wzrost deficytu?

Rząd już szuka dochodów, na przykład podniesiono stawki akcyzy ponad to, co było uzgodnione w tak zwanej mapie drogowej. Tego, czy szuka dalej, nie wiem.

Pojawiają się takie pomysły, jak podatek od odsetek z rezerw obowiązkowych, które banki odprowadzają do Narodowego Banku Polskiego.

W budżecie na 2026 r. powinna być widoczna konsolidacja, do tego się zobowiązaliśmy wobec Komisji Europejskiej. To dostosowanie miało wynieść 1 pkt proc. PKB, czyli 40 mld zł. Chociaż teraz części wydatków obronnych można nie wliczać do deficytu, to i tak o 20-30 mld trzeba by było deficyt ograniczyć.

Czy to się stanie? Mam nadzieję, że tak, ale jesteśmy w ciągłej kampanii wyborczej. I nie widzę w debacie publicznej żadnych sygnałów działań redukujących deficyt. Padają raczej postulaty obniżania podatków i kolejnego zwiększania transferów społecznych. Taka jest retoryka polityczna, ale zobaczymy, czy zadziała pragmatyka. Musimy coś zrobić, bo mamy przykład Rumunii, gdzie rynki finansowe nie zaakceptowały wysokiego deficytu. Rumunia doszła do ściany i przygotowuje bardzo radykalny plan konsolidacji fiskalnej. My mamy jeszcze szansę, by to zrobić łagodnie, żeby pod tą ścianą nie stanąć. Czekamy na prawdziwy nowy plan obniżania deficytu, bo ten napisany we wrześniu ubiegłego roku już jest nieaktualny.

Mówi pan o średniookresowym planie budżetowo-strukturalnym, który Ministerstwo Finansów publikowało pod koniec ubiegłego roku? Ale czy w obecnej sytuacji politycznej, gdy nowy prezydent już zapowiada, że będzie rozliczał rząd z jego obietnic dotyczących choćby podniesienia kwoty wolnej, gdzie sam ma pomysły na zwolnienia z podatku dochodowego rodzin z dziećmi, możemy mówić o jakimkolwiek zacieśnieniu fiskalnym?

Średniookresowy plan budżetowo-strukturalny zakładał, że do 2028 r. zejdziemy z deficytem poniżej 3 proc. PKB, ale w międzyczasie punkt startowy, czyli deficyt za rok 2024, okazał się znacznie wyższy, bo wyniósł 6,6 proc. PKB. Przypomnę, że wcześniej prognoza wskazywała na 5,5 proc. PKB, taką formułowano jeszcze w połowie zeszłego roku. Ponadto Komisja Europejska pozwoliła krajom na zastosowanie tzw. klauzuli wyjścia, czyli niewliczanie wydatków zbrojeniowych do ścieżki redukcji części deficytu. To spowoduje, że będziemy mogli obniżyć deficyt do 4,5 proc. PKB w 2028 r. , a nie około 3 proc. PKB. Ale i tak nie wyjdziemy z procedury nadmiernego deficytu, Polska będzie musiała przedstawić nowy plan budżetowo-strukturalny, w którym pokaże, jak chce zejść z tych 4,5 proc. poniżej 3 proc. PKB, tyle że po 2028 r. Konsolidacja rozciągnie się w czasie. Co sprowadza się do tego, że dług będzie rósł, w takim scenariuszu zadłużenie w Polsce do końca przyszłej dekady nie spadnie poniżej 60 proc. i będzie oscylować wokół 67-70 proc. PKB.

Co w takim razie należy zrobić, żeby uniknąć scenariusza rumuńskiego? Czy według pana rząd powinien jednak szukać kolejnych źródeł dochodu, podwyższać podatki albo wprowadzać nowe?

Trzeba szukać i po stronie dochodów budżetowych, i po stronie wydatków. W Polsce wydatki sektora finansów publicznych przewyższyły w ubiegłym roku średnią europejską, wyniosły 49,4 proc. PKB. Jest to ósmy wynik w całej Unii Europejskiej, według prognozy Komisji Europejskiej w tym albo w przyszłym roku wydatki przebiją 50 proc. i pod tym względem przegonimy Niemcy i Szwecję. Czyli mamy wydatki publiczne wyższe niż Szwecja, kraj dobrobytu, wysokiej jakości usług publicznych. Ale z drugiej strony dochody w Polsce to 42-43 proc. PKB. A na stole leżą obietnice podatkowe prezydenta Karola Nawrockiego, których realizacja w skrajnym scenariuszu uszczknie jeszcze 1 pkt proc., a podniesienie kwoty wolnej to dodatkowe 1,2 proc. PKB. Innymi słowy mamy kurs na irlandzkie podatki.

Nie da się mieć szwedzkich wydatków i irlandzkich podatków. To jest nie do utrzymania. Permanentna kampania wyborcza i cyniczne przepychanie się opozycji z rządem na obietnice będą prowadziły do rozwierania tych nożyc.

Wzrostu wydatków do prawie 50 proc. PKB nie da się wyjaśnić zwiększeniem nakładów zbrojeniowych. Stanowią one około jednej szóstej przyrostu wydatków. Większość to transfery społeczne. Wydatki mamy szwedzkie, ale jakości usług publicznych już nie, bo pod względem na przykład wydatków na ochronę zdrowia jesteśmy na szarym końcu Unii Europejskiej. Za to transfery u nas to 18 proc. PKB, a w Szwecji 11 proc.

Po drugiej stronie mamy niskie dochody. Społeczna akceptacja jakichkolwiek ruchów po stronie podatkowej jest mała, więc cała scena polityczna chce jeszcze obniżać podatki. Tymczasem konkluzja jest taka: w Polsce będą podnoszone podatki. To jest pewne. Chcąc utrzymać szwedzkie wydatki, musimy mieć szwedzkie podatki. A jeżeli nie chcemy mieć szwedzkich podatków, to musimy zejść z wydatkami. Trzeba się spotkać gdzieś pośrodku. Potrzebna jest szeroka debata, również polityczna, w którą włączy się opozycja. Prezes PiS Jarosław Kaczyński w co drugiej wypowiedzi mówi o finansach publicznych, były premier Mateusz Morawiecki nagrywa codziennie filmiki o finansach publicznych, prezydent Karol Nawrocki chce obniżyć podatki, a z drugiej strony narzeka, że dług za szybko rośnie. Skoro opozycja tak się martwi, to powinna zaproponować jakieś działania. A rząd i tak będzie musiał przedstawić swoje propozycje, choćby w aktualizacji średniookresowego planu budżetowo-strukturalnego, bo jest do tego zobowiązany ustawowo. Cała scena polityczna powinna usiąść i zaproponować rozwiązania, a ekonomiści policzyć, co będzie najlepsze dla wzrostu gospodarczego, i być może razem da się coś wypracować. Bo na razie politycy tkwią w pułapce populizmu i to jest niestety pęd na ścianę.

Cała rozmowa ukazała się w czwartkowym wydaniu podcastu PB Brief: