Ekonomiści pozytywnie oceniają decyzję ministra finansów o obniżeniu podatków dla firm. Wątpią jednak, czy zmiany oznaczać będą zmniejszenie fiskalizmu i czy przełożą się na szybszy wzrost gospodarczy.
Maciej Reluga
BZ WBK
- To, co ujawnił wicepremier, nie było czymś zaskakującym dla rynku. Większość propozycji od dawna była komentowana. Nadal jednak nie wiemy, o ile wzrosną wydatki budżetu.
Pozytywnie postrzegane jest obniżenie podatku CIT dla firm. Pozytywnie należy też ocenić propozycję resortu finansów, by opodatkować rolników na ogólnych zasadach. Jednak likwidacja większości ulg i zamrożenie progów podatkowych w przypadku PIT spowoduje, że efektywnie większość podatników będzie płacić wyższe podatki. Raczej nie wpłynie to na nagły wzrost inwestycji ani nie przybędzie nowych miejsc pracy.
Arkadiusz Krześniak
Deutsche Bank Polska
- Ten program jest pewnym kompromisem między tym, co wicepremier przedstawił wcześniej, a zgłaszanymi do tej pory postulatami. Obniżka CIT jest pozytywnym posunięciem. Natomiast redukcja podatku od zysków z lokat bankowych o 1 pkt proc. niewiele wnosi. Opodatkowanie dochodów z transakcji na rynku kapitałowym oraz dywidend oznacza zaś wzrost fiska- lizmu.
Wpływ wszystkich zaproponowanych zmian na ewentualny szybszy wzrost gospodarczy jest więc raczej teoretyczny. Dlatego w tym względzie jest umiarkowanym optymistą.
Richard Mbewe
WGI
- Te wszystkie propozycje nie wystarczą, by nastąpiło istotne przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Bardziej wygląda na to, że minister finansów nie chciał się narazić zbytnio żadnej grupie społecznej, a musi jednocześnie zebrać odpowiednią ilość środków, by załatać dziurę budżetową. Program ten nie dochodzi do faktycznej naprawy finansów publicznych i właściwie powinien nazywać się planem przetrwania do momentu wejścia Polski do UE.
Obniżenie stawki CIT, zamrożenie progów podatkowych przy jednoczesnym zabraniu wszystkich niemal ulg spowoduje zwiększony wpływ do budżetu, który jest i tak nieszczelny. To będzie raczej zniechęcać podatników do uczciwego dzielenia się z fiskusem dochodami.
Janusz Jankowiak
BRE Bank
- Przede wszystkim rynek oczekuje odpowiedzi na pytanie, jak zachowanie pewnych ulg podatkowych czy wprowadzenie następnej stawki PIT, a także obniżenie stawki CIT do 19 proc. wpłynie na wysokość deficytu budżetowego.
Po wstępnym przeliczeniu wszystkich propozycji wicepremiera wynika, że dziura w budżecie może sięgnąć w przyszłym roku 55,4-57,2 mld zł (około 7 proc. PKB). W tej sytuacji trudno będzie wejść do strefy euro w 2007 r. Może najwcześniej w 2010 r. Raczej wątpliwe jest też, by przy tak dużym poziomie fiskalizmu udało się w 2004 r. osiągnąć przynajmniej 4-proc. wzrost PKB.
Jacek Wiśniewski
Pekao SA
- Jak na razie potwierdziło się tylko jedno — Ministerstwo Finansów chce utrzymać bardzo restrykcyjną politykę fiskalną i zamierza najszybciej, jak to będzie możliwe, wejść do strefy euro. Nie wiemy jednak, w jaki sposób cen ten ma być osiągnięty. Nie wiemy bowiem, czy i jakie zacieśnienie polityki fiskalnej ma nastąpić i jakie będą jego skutki. Na razie wiemy tylko tyle, że zamrożenie progów podatkowych przy jednoczesnym zabraniu ulg spowoduje efektywne podniesienie podatków w dłuższej perspektywie.
Dopiero po przedstawieniu i przeanalizowaniu pełnego programu z dokładnymi wyliczeniami będziemy mogli ocenić, na ile te zmiany mogą wpłynąć na wyższy wzrost gospodarczy w Polsce.
Krzysztof Rybiński
BPH PBK
- Nowe propozycje ministra finansów nie różnią się zasadniczo od wcześniej proponowanych rozwiązań. Mamy do czynienia z wyborem jednego z kilku proponowanych wcześniej wariantów. Niepokoi mnie utrzymywanie na wysokim poziomie deficytu budżetowego oraz liczenie na 9 mld zł z rezerwy rewaluacyjnej. Dodatkowo trzeba pamiętać, że tych 9 mld zł powiększy deficyt.
Program resortu finansów prowadzi do luzowania polityki fiskalnej. To cecha wspólna z programem ministra Jerzego Hausnera i z tego punktu widzenia obydwa są niebezpieczne dla równowagi makroekonomicznej Polski. Będę z ciekawością przyglądał się debacie rządowej i parlamentarnej nad PNFP. Wiadomo, że posłowie zawsze zwiększają wydatki, a w tym roku mogą dodatkowo nie zgodzić się na likwidację niektórych indeksacji. Podsumowując spodziewam się ponad 50 mld zł deficytu budżetowego w 2004 r.
Iwona Pugacewicz-Kowalska
CAIB Securities
- Przy takich założeniach, jakie prezentuje obecnie wicepremier Grzegorz Kołodko, budżet państwa zaczyna zbliżać się do krytycznej granicy. Istnieje bardzo poważne ryzyko zapaści finansów publicznych. Nadal bowiem nie wiemy, gdzie minister zamierza znaleźć brakujące 10 mld zł. Jeśli zadłużenie państwa wzrośnie do około 50 mld zł, z pewnością nie uda nam się wejść do strefy euro w 2007 r.
Pobudzanie konsumpcji u najbiedniejszych może nie wystarczyć do wywołania wzrostu. Natomiast rośnie fiskalizm w stosunku do pozostałych grup społecznych. W tej sytuacji możemy co najwyżej osiągnąć słaby wzrost gospodarczy przy rosnącej inflacji.
Mirosław Gronicki
Bank Millennium
- Obniżki podatków dotyczą sfery mikrogospodarki, a skorzystają na niej praktycznie tylko najubożsi. Bogatsi w rzeczywistości będą mieli wyższe obciążenia podatkowe po objęciu 19-proc. podatkiem dochodów kapitałowych i dywidend.
Z drugiej strony 3,2 mld zł, które pozostaną do dyspozycji obywateli, to zaledwie 0,4 proc. PKB. Taka kwota na pewno nie jest w stanie pobudzić popytu. Poza tym nawet przy obecnej inflacji zostanie to „zjedzone” w ciągu roku i realnie popyt wcale nie wzrośnie.
Reforma Grzegorza Kołodki skupia się na stronie dochodowej budżetu, a ta jest najprostsza do reformowania i prognozowania. Gorzej natomiast jest ze stroną wydatkową, której restrukturyzacja w naszej sytuacji gospodarczej powinna być priorytetem. A niestety nie jest.