Nie ma kto zbierać brytyjskich malin

Rafał Białkowski
opublikowano: 2007-05-29 00:00

Ciepły początek roku znacznie przyspieszył zbiory. Z powodu braku rąk do pracy ceny owoców będą jednak wysokie.

Ciepły początek roku znacznie przyspieszył zbiory. Z powodu braku rąk do pracy ceny owoców będą jednak wysokie.

Wszystkiemu winni są imigranci, a właściwie ich brak. Konsekwencją będzie wzrost cen truskawek i malin, których zbieraniem zajmowali się dotąd przede wszystkim imigranci m.in. z Bułgarii, Rumunii oraz Polski. Ich liczba z roku na rok jednak maleje. Jeszcze w 2005 r. do pracy w tym sektorze zgłosiło się 22,7 tys. osób z nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej. W 2006 r. już tylko 19,9 tys. osób. Ten rok również nie wygląda najlepiej. W pierwszym kwartale do pracy w rolnictwie zgłosiło się 3,4 tys. chętnych. W tym samym okresie ubiegłego roku było ich prawie 3,8 tys.

Aby temu zapobiec, Narodowy Związek Farmerów (NFU) zwrócił się do ministerstwa imigracji z żądaniem zwiększenia limitu nisko wykwalifikowanych imigrantów i zgody na ich sezonowe zatrudnienie. Chodzi przede wszystkim o pracowników: z Rumunii, Bułgarii, Ukrainy, Albanii i Mołdawii. Jednak mimo poparcia Lorda Rookera, brytyjskiego ministra rolnictwa, Liam Byrne, stojący na czele departamentu imigracji, odmawia pomocy. Farmerzy ostrzegają, że jeśli liczba nisko wykwalifikowanych pracowników z zagranicy nie zwiększy się, czeka ich ciężki rok.

— Brakuje zbieraczy, zarówno rodzimych, jak i przybywających z innych krajów — mówi rzeczniczka firmy Fruitful Jobs, zatrudniającej sezonowych robotników na farmach.

To efekt przede wszystkim opinii o ciężkich warunkach pracy na angielskich farmach. Niemały wpływ ma też pogoda. Ciepły początek roku znacznie przyspieszył zbiory, które rozpoczęły się już w maju. Większość studentów, którzy dorabiają sobie na takich wyjazdach, ma jeszcze zajęcia. Ponadto obywatelom nowych członków Unii żyje się lepiej niż kiedyś.

— Standard życia w środkowej i wschodniej Europie znacznie się polepszył. Dlatego obywatele tych państw wolą pracować u siebie — mówi Philip Hudson, szef NFU.

Albo pojechać do Holandii, która otworzyła rynek pracy.