Niemoralnie, ryzykownie, ale skutecznie (na pewien czas)

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2008-03-26 09:56

Powiedziałem sobie w czasie świąt - zejdź z obłoków i zajmij się na blogu obecną sytuacją na rynkach. Można by napisać po prostu, że rozpoczęła się wiosna, a wraz z nią przewidywane przeze mnie wzrosty, ale tak proste to nie jest. Faktem jest jednak, że upadek banku inwestycyjnego Bear Stearns postawił znak zapytania, ale kolejne dni potwierdziły, że nastroje zmieniają się diametralnie.

Trzeba spróbować zrozumieć, co dzieje się w głowie gracza giełdowego. Wie on, że sytuacja jest niezwykle poważna, ale wie również, że od końca zeszłego roku bez przerwy interweniuje albo Fed albo administracja amerykańska albo te dwie instytucje razem. Administracja co parę tygodni wprowadza w życie kolejny plan pomocy kredytobiorcom. Zwiększa też możliwości finansowania kredytów hipotecznych przez para-rządowe spółki Fannie Mae i Freddie Mac. Pozwoliła również regionalnym bankom zwiększyć o 100 mld USD wolumen posiadanych przez nie instrumentów bazujących na rynku kredytów hipotecznych. Trudno wręcz wyliczyć, co robi rząd, żeby pomóc sektorowi finansowemu i kredytobiorcom.

Jeszcze bardziej agresywnie działa Fed, który gwałtownie obniżył stopy do 2,25 procent. To jednak nie wszystko. Rezerwa Federalna nie tylko zapewniła instytucjom finansowym tanią gotówkę, ale również zwiększyła ilość instytucji objętych programem. Nie tylko banki mogą korzystać z tanich kredytów. Mogą to na przykład robić domy maklerskie. Takich środków Fed nie stosował od czasów Wielkiej Depresji z lat trzydziestych XX wieku. Fed stosował też inne metody. Na przykład poszerzyła listę aktywów, które Fed będzie brał w zastaw udzielając pożyczek, o kolejne instrumenty bazujące na kredytach hipotecznych oraz związanych z nieruchomościami komercyjnymi. Mówiło się też o bezpośrednim skupie przez banki centralne obligacji bazujących na ryzykownych kredytach hipotecznych. To byłoby już zupełne horrendum, ale być może nie o to chodzi, żeby złapać króliczka, ale o to, żeby ścigać go. Dla graczy nie ma bowiem znaczenia, czy skup będzie przeprowadzony. Najważniejsze, że o tym się mówi, więc niedźwiedzie nie odważają się ostro atakować bojąc się tego, że pogłoski się ucieleśnią.

W tej sytuacji „niedźwiedzie" po prostu się poddały. Pozostaje zastanowić się, czy to już koniec przeceny akcji. Zakładam, że na pewien czas tak. Inwestorzy widząc prawie codziennie nowe inicjatywy Fed i administracji USA zadawali sobie pytanie: po co sprzedawać skoro za chwilę pojawi się nowa inicjatywa, która podniesie indeksy? Można mówić, że jeśli pojawi się następny przypadek „typu Bear Stearns" to przecież indeksy zanurkują. Pewnie tak, na chwilę... prawie natychmiast pojawi się znowu duży bank z gwarancjami Fed, który upadającego przejmie. Mało tego, zaproponuje cenę wręcz śmieszną, a potem podniesie ją pięciokrotnie (tak właśnie rozgrywana była sprawa Bear Stearns), co wprowadzi rynek w stan euforii. Najważniejsze dla graczy giełdowych jest to, że skomasowana akcje pomocowa zaczyna działać. Nie unikniemy gwałtownych zmian nastrojów, ale jest już pora na poważniejszą, wzrostową korektę. Oczywiście Czytelnik musi zapytać, co to konkretnie znaczy „pewien czas"? Pytanie dobre, odpowiedź trudniejsza. Zakładam, że to jest nie mniej niż kilka tygodni, a nie więcej niż rok. Powtórne pogorszenie sytuacji zobaczymy zapewne dopiero wtedy, kiedy inflacja zacznie mocniej rosnąć, kredyt będzie nadal drogi, a Fed nie będzie miał już amunicji. Kiedyś nawet tak kreatywna instytucja musi wyczerpać magazynek.

Działania Fed i administracji są bardzo dwuznaczna zarówno moralnie jak i z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Myślę, że Milton Friedman widząc te interwencje, które często mają również na celu powstrzymanie spadku indeksów, w grobie się obraca. Nie jestem entuzjastą recept przepisanych przez Friedmana i jego szkołę chicagowską, ale uważam, że to, co robi Fed i administracja jest niezwykle szkodliwe. Tyle tylko, że nie bardzo mogą tych działań nie podjąć, więc muszą wybrać mniejsze (według nich) zło.

Dlaczego działania administracji i Fed są szkodliwe? Ratując gospodarkę USA i cały system finansowy przed olbrzymim, porównywalnym z Wielką Depresją, kryzysem instytucje te ryzykują wzrostem inflacji i przyjmują po cichu, że użyją publicznych pieniędzy. Rząd już ich używa, bo jego plan pomocy gospodarce (150 mld USD) może być przecież urzeczywistniony tylko dzięki użyciu pieniędzy z budżetu USA. Fed może udawać, że nie wydaje ani dolara, ale przecież tak nie jest. Przyjmowanie jako zabezpieczenia niepłynnych instrumentów bazujących na rynku kredytów hipotecznych jest przecież obarczone olbrzymim ryzykiem i z całą pewnością skończy się wielomiliardowymi stratami, które pokryje podatnik. Polityka ratowania za wszelką cenę firm sektora finansowego niewątpliwie zachęca je również do przeprowadzania kolejnych ryzykownych inwestycji, które mają na celu szybki zysk, a to prowadzi do powstania kolejnych baniek spekulacyjnych.

Absolutnie niemoralna jest również sytuacja, w której akcjonariusze i pracownicy firm odpowiedzialnych z powstanie kryzysu są ratowani z opresji za pieniądze podatnika. Nawiasem mówiąc polityka firm jest niezwykle logiczna. Przyjmuje się pieniądze, bierze prowizje, przez kilka lat partycypuje się w zysku, wypracowuje się wielomilionowe zyski, a co za tym idzie pensje i premie, a w końcu mówi się inwestorowi: no cóż, popełniliśmy błąd - poniosłeś olbrzymie straty. Przypomina mi to sytuację ze znanego kawału o adwokatach. Sprawa w sądzie przegrana, oskarżony dostaje duży wyrok i pyta adwokata „panie mecenasie, co teraz?", a adwokat odpowiada „a teraz to ja idę na kawę".

To jedna strona medalu, a teraz popatrzmy na drugą. Administracja i Fed mają do wyboru: albo olbrzymi kryzys, w którym ucierpią również całkowicie niewinni ludzie, ale który doprowadzi do reform i zwiększy stopień regulacji rynków finansowych albo niemoralne i szkodliwe działania, które na pewien czas dadzą gospodarce i sektorowi finansów odpocząć. Wszyscy wiedzieli, że jeśli załamuje się rynek nieruchomości i w tym samym czasie załamie się sektor finansów to kryzys będzie niewyobrażalny. Pojawi się recesja podobna do tej z lat trzydziestych XX wieku, a globalizacja szybko rozprzestrzeni ją na cały świat. Odpowiedzialność za ten kryzys spadłaby (niesłusznie) na obecną administrację (tuż przed wyborami prezydenckim) oraz na Rezerwę Federalną kierowaną przez Bena Bernanke. W tej sytuacji niepodjęcie ryzykownych i niemoralnych działań byłoby równoznaczne z popełnieniem seppuku.

Zapewne Czytelnik zwrócił uwagę na słowo „niesłusznie", które pojawiło się w powyższym akapicie. Uważam, że za to co obserwujemy odpowiada bezmyślność zarówno Fed z czasów panowania Alana Greenspana jak i działania kolejnych administracji. Rządzący przejęli się za bardzo ideologią szkoły chicagowskiej, która zalecała maksymalną deregulację (w tym rynków finansowych), a to musiało doprowadzić do kolejnych kryzysów, z których obecny nie jest najgorszy (o tym niżej). Laissez-faire było jednak jednokierunkowe. Pozwalano na wszystko, jeśli aktywa drożały. Nie miało znaczenia, czy to były akcje, surowce czy domy. Przypominam, że Alan Greenspan w 1996 roku mówiąc o rynku akcji bąknął coś o „nieracjonalnej przesadzie" i miał rację. Jednak według zasady „hands off" (nie interweniujemy na rynkach) nic nie zrobił i bańka bezkarnie rosła przez kolejne 4 lata. Potem, kiedy pękła trzeba było rynki ratować i wtedy polityka „hands off" przestała obowiązywać. Teraz sytuacja się powtórzyła. Przecież nie trzeba było geniusza, żeby zobaczyć rosnąca bańkę na rynku nieruchomości i surowców. Nie trzeba było też geniusza, żeby stwierdzić, że ryzykowne kredyty hipoteczne i bazujące na nich instrumenty to bomba z opóźnionym zapłonem. Nic jednak nie zrobiono - do czasu, kiedy trzeba było ratować sektor finansów.

Ta bezmyślna polityka deregulacja doprowadziła zresztą do czegoś znacznie gorszego. Już w 2002 roku Warren Buffet ostrzegał, że szybko rosnący i kompletnie nieuregulowany rynek (niektórzy ekonomiści określają go nawet mianem "szarego" rynku) instrumentów pochodnych doprowadzi w końcu do olbrzymiego kryzysu. Wtedy BIS szacował ten rynek na nieco ponad 100.000 miliardów dolarów (100 bilionów USD). W 2007 roku było to już dobrze ponad 500 bilionów (naszych bilionów, nie amerykańskich). Liczba jest ogromna, więc, żeby ją przybliżyć, dwa porównania. To około 35 rocznych PKB USA lub 1200 lat PKB Polski. Ekonomiści szacują, że wystarczy dwa procent nietrafionych inwestycji (ponad 10.000 miliardów USD), żeby cały ten system pustego pieniądza się załamał. Podziałałaby zasada domina. Wtedy już żaden Fed, czy nawet skoordynowana akcja banków centralnych by już nie pomogły. Oczywiście, znajdą się ekonomiści, którzy będą twierdzili, że nie ma zagrożenia, że derywatywy nie grożą światu i podadzą dziesiątki powodów uzasadniających tę tezę. Problem w tym, że zawsze znajdowali się tacy ekonomiści, a kryzysy jednak wybuchały. Zresztą nie ma chyba człowieka, który wie wszystko o rynku derywatywów. Czytałem nawet, że w sierpniu zeszłego roku Ben Bernanke spotkał się z zarządzającymi funduszami hedżingowymi, w celu uzupełnienia wiedzy na ten temat.

Rynkiem derywatywów będziemy się martwili wtedy, kiedy już będzie trwał kryzys (tyle, że będzie już za późno). Na razie możemy się cieszyć, że obecny kryzys chwilowo został zażegnany. Tyle tylko, że inwestując i korzystając ze wzrostu cen akcji pamiętać trzeba, że ryzyko w średnim i długim terminie wcale nie maleje. Zmaleje dopiero wtedy, kiedy na skutek kryzysu świat dojrzeje do zmiany podejścia do rynków finansowych. Potrzebna jest im zdecydowanie większa regulacja. Tyle tylko, że jej wprowadzenie mogłoby też doprowadzić do kryzysu, więc rządzący zapewne postanowili bezradnie przyglądać się rozwojowi sytuacji.