Nowy kryzys made in China

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2016-01-11 22:00

Fala bessy cofnęła się z Europy Zachodniej, ale w Warszawie wciąż zbierała żniwo.

W poniedziałek bank centralny Chin ogłosił, że kurs odniesienia dla juana wynosi 6,5626 za dolara, co oznacza wzrost wobec poziomu z piątku. Na rynku akcji nie poprawiło to jednak nastrojów. Indeks Shanghai Composite i CSI 300 traciły w poniedziałek — odpowiednio — 5,3 proc. i 6,6 proc. Dużo mniejsze spadki zanotowano na giełdzie w Warszawie, w odwrocie był też złoty, ale już na największych europejskich parkietach ceny akcji rosły. Analitycy są trochę bezradni, więc chłodna ocena faktów często miesza się z emocjami i nadzieją na odbicie.

Giełda w Szanghaju
Giełda w Szanghaju
Bloomberg

Marcin R. Kiepas, który w 2015 r. najlepiej wśród ekspertów ankietowanych przez „PB” prognozował kursy walut, pewien jest jednego: światowa gospodarka będzie zmierzać w kierunku kryzysu, bo kryzysy pojawiają się cyklicznie, a kryzys będzie miał chińskie oblicze. — Tyle że stanie się to raczej nie w tym roku — zaznacza Marcin Kiepas, dyrektor działu analiz polskiego oddziału Admiral Markets.

— Nie uważam, by już się zaczął światowy kryzys. Gospodarka amerykańska nie wygląda źle, mamy odrodzenie gospodarcze w Europie, które będzie wspierać stymulacjafiskalna. Ale zgadzam się, że jeśli kryzys nadejdzie, to właśnie z Chin.

Wydaje mi się jednak, że jeszcze nie w tym roku. Chiny mają duże zasoby i możliwości wsparcia swojej gospodarki — wtóruje mu Mateusz Adamkiewicz, analityk rynków finansowych w HFT Brokers DM. Mariusz Adamiak, dyrektor biura strategii rynkowych PKO Banku Polskiego, również dostrzega siłę gospodarek Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej oraz potencjał stymulacyjny władz w Pekinie. Twierdzi, że nie mamy jeszcze do czynienia z krachem, ale sytuacja jest bardzo trudna i niebezpieczna.

— Wszystko jest kwestią skali. Jeśli używamy słowa „krach”, to co mamy na myśli? Gdyby w Chinach doszło do spadku tempa wzrostu gospodarczego do 2-3 proc. rocznie, to mielibyśmy problem na całym świecie — mówi Mariusz Adamiak.

Jak inni czy swoją drogą

Co do tego, jak w nowej sytuacji będzie zachowywała się giełda w Warszawie, zdania są podzielone. Łukasz Wardyn, dyrektor na Europę Wschodnią w CMC Markets, podkreśla, że bessa na GPW jest bezdyskusyjna, więc polski rynek może reagować silniej niż inne na negatywne wiadomości. — Obstawianie poziomów zakończenia spadków na polskich indeksach może być kosztowne. Dla indeksu WIG20 dołek z grudnia został już naruszony i jest duże prawdopodobieństwo kontynuacji bessy — podkreśla Łukasz Wardyn.

Mariusz Adamiak uważa, że takiemu czarnowidztwu brakuje właściwej perspektywy. — W grudniu i styczniu polskie indeksy zachowywały się tak jak główne indeksy światowe. Wcześniej spadały dużo bardziej, ale wiązałbym to z czynnikami lokalnymi — mówi Mariusz Adamiak.

Spadki na GPW zaczęły się w związku ze zmianami w OFE. Potem przyszła kolej na spekulacje dotyczące kredytów we frankach, ratowania kopalni przez spółki energetyczne i podatek bankowy. Ta ostatnia kwestia wydaje się już wyjaśniona. Dwie pierwsze jeszcze nie, ale nie każde z potencjalnych rozwiązań musi dalej spychać warszawskie indeksy. Niektóre dają wręcz szanse na poprawę notowań banków i spółek energetycznych. Motorem zwyżki w 2016 r. może być też wzrost gospodarczy.

— Będzie całkiem przyzwoity, co przełoży się na zyski spółek — dodaje Mariusz Adamiak.

— W 2016 r. na GPW nie będzie ani dużych spadków, ani odbicia. Giełda raczej wyjdzie na zero — twierdzi natomiast Marcin Kiepas. Ekspert z Admiral Markets również dostrzega wpływ lokalnej polityki na warszawską giełdę. Wymienia przy tym jeden czynnik pominięty przez Mariusza Adamiaka — podwyżkę stóp procentowych przez nowy skład Rady Polityki Pieniężnej (RPP). Zakłada, że wyniesie 50 pkt. baz., co dodatkowo pogrąży notowania banków, które dużo ważą w indeksach WIG20 i WIG.

Złoty w górę albo…

Obniżka stóp procentowych wpłynie przede wszystkim na kursy walut.

— Ostatnia decyzja władz Europejskiego Banku Centralnego o poluzowaniu polityki monetarnej wywiera presję na RPP. Kurs dolara powyżej 4 zł może być uznawany za wysoki, ale euro po 4,34 zł to nie są jakieś szczególnie wysokie poziomy. Co więcej, z punktu widzenia gospodarki takie kursy są dobrym zjawiskiem. Poprawiają pozycję eksporterów i podnoszą wskaźniki inflacji,pozwalając na wyjście z deflacji — wyjaśnia Marcin Kiepas.

Jego zdaniem, kurs euro ustabilizuje się na poziomie 4,37- -4,40 zł, a dolara powyżej 4 zł. — Epizody z niższymi kursami będą okazja do kupna tych walut — radzi Marcin Kiepas. Specjalista uważa, że frank będzie zachowywał się podobnie jak euro i dolar, ale stopniowo będzie jednak tanieć.

Marcin Kiepas nie oczekuje gwałtownych ruchów na parze EUR/USD. Zakłada, że parytet zostanie osiągnięty pod koniec 2016 r. Mateusz Adamkiewicz sądzi natomiast, że nastąpi to w połowie roku. Dolarowi wróży wtedy kurs 4,15 zł, a euro 4,20-4,30. Podobnie jak Marcin Kiepas, także Mateusz Adamkiewicz stawia na umocnienie złotego względem franka — do 3,90 zł. — Nie oczekiwałbym, że złoty będzie się wyraźnie umacniał — mówi Mateusz Adamkiewicz. Najsłabszego złotego widzi Łukasz Wardyn.

— Złoty nie przebił jeszcze dna z połowy grudnia, można jednak postawić hipotezę, że poszczególne pary będą kontynuowały trendy będące konsekwencją konsolidacji zbudowanych w połowie ubiegłego roku. Wspomniana konsolidacja daje USD/PLN paliwo do ruchu na 4,25 zł, EUR/PLN walkę o przebicie strefy 4,36-4,40 zł, a CHF/PLN 4,07 zł — prognozuje Łukasz Wardyn.