Wysadzane kolorowymi kamieniami złote klejnoty, które urozmaicały czyjąś garderobę już w starożytności, należą zwykle do tej kategorii kolekcjonerskich obiektów, o których wiemy właściwie tyle, że są. Przypuszczenie, że za kosztowności z antycznych czasów zapłacić trzeba zupełnie nieosiągalne stawki, graniczy przy tym nawet z pewnością, a ogólna aura rzymskich ruin i egipskich sarkofagów z dużą skutecznością przyczynia się do tego, że starożytne ozdoby nie są zbyt często postrzegane w inwestycyjnych kategoriach. Wyniki sprzedaży wskazują jednak na to, że w celu zróżnicowania aktywów nie trzeba od razu lokować milionów w kostium Kleopatry, ale żeby w ogóle nie stracić, dobrze też nie łamać trzech podstawowych zasad.

1 Korale nie wyglądają, jakby były tyle warte
Inwestowanie w biżuterię powstałą przed naszą erą nie wymaga tak wysokich nakładów, jakich prawdopodobnie się spodziewaliśmy, bo na zakup sznura datowanych na ten okres korali wystarczy często już kilka tysięcy dolarów. Wiele z takich obiektów wygląda właściwie dość zwyczajnie, dlatego zdarza się, że łatwo je pominąć, przeszukując ofertę wyłącznie pod kątem efektowności — a czasem nie warto, bo w związku z tym, że podaż stale będzie maleć, cena tych przedmiotów już raczej nie spadnie.
Znaczna część srebrnych i złotych wytworów została w dodatku w różnych okolicznościach przetopiona, szczególnie że złoto w przykładowej starożytnej bransoletce było zwykle 24-karatowe, czyli czyste i bez stosowanych współcześnie domieszek. W związku z tym, złote przedmioty z tamtych czasów są znacznie bardziej podatne na uszkodzenia od dzisiejszych stopów, eksperci zalecają często kolekcjonerom wymianę metalowej bazy wylicytowanego pierścionka na nową, tak żeby całość mogła być dodatkiem do codziennego stroju. Poza prostymi koralami z różnych minerałów i strojną biżuterią ze złota na rynku pojawiają się też najróżniejsze szklane amulety, z których najbardziej znany jest tzw. nazar, określany potocznie jako oko Fatimy. Datowany na IV-II w. p.n.e. naszyjnik z Kartaginy, na który składa się sznur błękitno-biało-granatowych korali tego typu, wyceniony został w Christie’s na 4-6 tys. USD. W zestawieniu z opisem tego, jak w starożytności oko Fatimy radziło sobie z tzw. złym okiem, czyli z rzuconym urokiem, to rzeczywiście niewiele.
2 Atena działa jak Elizabeth Taylor
Chociaż Elizabeth Taylor mogłaby wpisywać się w kontekst starożytnych świecidełek z uwagi na rolę Kleopatry, na rynku kolekcjonerskiej biżuterii symbolizuje głównie dobrą proweniencję. Pochodzenie datowanego na antyczne czasy rzemiosła z jakiejś rozpoznawalnej kolekcji istotnie podnosi jego wartość, bo znacząco zmniejsza prawdopodobieństwo nabycia falsyfikatu. Poza wcześniejszym właścicielem, w przypadku najdawniejszych obiektów, znaczenia nabiera też kwestia, jaka postać została na przykładowym pierścionku przedstawiona — bo im więcej możemy o niej powiedzieć, tym ciekawiej przedmiot prezentuje się w aukcyjnym katalogu. Poza mnóstwem nierozpoznawalnych profilów, które zdobią dwubarwne kamee, do wysoce powtarzalnych motywów należała przedstawiana z hełmem grecka bogini Atena, przystrojony lwią skórą rzymski Herkules czy egipski Bes, uznawany w swoim czasie za najpopularniejsze bóstwo domowe. Inwestorowi, który do tej pory raczej się tym rynkiem nie interesował, najłatwiej będzie rozpoznać tego ostatniego, bo z uwagi na jego długi język, krzaczaste brwi, zwierzęce uszy i garb na plecach, jest chyba nie do przeoczenia.
3 Wypolerowane diamenty nie wróżą najlepiej
Chociaż eksperci wielokrotnie podkreślają, że z antycznych czasów przetrwało więcej biżuterii, niż się zwykle spodziewamy, równie często przestrzegająteż przed oferowanymi przez mniej zaufanych pośredników falsyfikatami. Popularną wskazówką w tym temacie jest uwaga, żeby przyglądać się osadzonym w biżuterii diamentom — w czasach starożytnego Rzymu znano te kamienie dobrze, ale w celach zdobniczych używano ich stosunkowo rzadko, a jeśli już, to w formie surowej i w złotej oprawie. Ze względu na swoją twardość diamenty służyły głównie do rytowania wizerunków cienkimi liniami w innych kamieniach, a szlify podobne do dzisiejszych pojawiły się dopiero w biżuterii bizantyjskiej po X wieku. Jeśli jednak żadne połyskujące brylanciki nie budzą w przedmiocie naszych podejrzeń, pole do ewentualnych badań może przed nami otworzyć kolor ultramaryny, który ma tzw. lapis lazuli. Użycie kamienia o tej nazwie pozwala często na zadatowanie obiektu, a nawet przypisanie go do jakiegoś okręgu rzemieślników, chociażby dlatego, że stare złoża surowca z Afganistanu różnią się składem na przykład od rosyjskich, odkrytych w XIX w. Rozpoznawanie falsyfikatu po właściwościach chemicznych lapis lazuli znane jest poza tym nie tylko z rynku dawnej biżuterii, ale także z rynku średniowiecznej sztuki, w której drogiej ultramaryny używano głównie do wykończenia tych elementów, które w obrazie musiały być niebieskie i ważne, jak na przykład szaty Marii. Pobierając próbkę z zagięcia niebieskiego płaszcza, podobnie jak w przypadku biżuterii, można więc szybko stwierdzić, czy Madonna rzeczywiście jest inwestycyjna i wiekowa, czy tylko stylizowana i niewiele warta, jak podrabiana broszka z niebieskim kamykiem, która tylko udaje, że jest stara.