PB: Na jesień planuje pan dwie wystawy. We wrześniu w pańskim muzeum Villa la Fleur w Konstancinie zaprezentuje pan dzieła rzeźbiarza i malarza Bolesława Biegasa. Miesiąc później w paryskim Musée de Montmartre pokaże pan swoją kolekcję prac artystów zaliczanych do Szkoły Paryskiej. Jak wygląda przygotowanie wystawy od strony organizacyjnej?
Marek Roefler: Każda wystawa organizowana w moim muzeum jest związana z moimi zbiorami. Jeżeli mam bardzo silną kolekcję danego artysty, to nie kombinuję i to te dzieła są z reguły podstawą wystawy. Do nich dodaję obrazy lub rzeźby pozyskane od innych kolekcjonerów i muzeów – polskich i zagranicznych.
Jest pan jednak nie tylko kolekcjonerem, ale też menedżerem. Czy przedsięwzięciami w świecie sztuki kieruje pan osobiście, czy jak w firmie deleguje pan kompetencje?
Siłą napędową jestem ja, moja pasja kolekcjonerska i moje muzeum, jednak wszystkie wystawy konsultuję z jego dyrektorem Arturem Winiarskim. Wspólnie ustalamy harmonogramy na kolejne lata, ale inicjatywa należy w dużej mierze do mnie.
A jak wyglądają relacje z innymi kolekcjonerami i instytucjami, które wypożyczają wam swoje dzieła?
W tym roku minie 15 lat działalności naszego muzeum. Zorganizowaliśmy samodzielnie około 18 wystaw i uczestniczyliśmy jako ważni dostawcy sztuki dla kolejnych 10–11. Można więc powiedzieć, że mamy doświadczenie z około 30 wystawami. Poza tym wypożyczamy obrazy do najróżniejszych muzeów, które nas o to poproszą. Jako prywatna instytucja już jesteśmy bardzo dobrze rozpoznawalni jeśli chodzi o Szkołę Paryską w Polsce i za granicą.
Przy okazji wystawy Kislinga, którą jeszcze można oglądać w Villi la Fleur, wspominał pan o wielkich kosztach sprowadzenia portretu rodziny Rubinsteinów. Gdzie tkwi ten koszt?
Ten konkretny obraz należy do Muzeum Judaizmu w Nowym Jorku, które zażyczyło sobie nietypowych warunków inspekcji w trakcie transportu. To wywindowało koszty tak bardzo, że musieliśmy zrezygnować z wypożyczenia tego dzieła.
To znaczy, że wysokie koszty nie wynikają z opłat za wypożyczenie dzieła sztuki…
Nie. My nie płacimy za wypożyczenie i nam nie płacą. To jest współpraca w celu popularyzacji obrazu. Warto wiedzieć, że wartość rynkowa dzieła staje się tym większa, im ważniejsze są wystawy, na których było pokazywane. Rośnie jego rozpoznawalność, a w jego tzw. proweniencji przybywa wpisów, że było pokazywane na ważnych ekspozycjach. Organizatorzy wystaw starają się bowiem wypożyczyć jak najlepsze obrazy o dużej wartości i znaczeniu dla spuścizny danego twórcy.
A wracając do kosztów, to po stronie organizatora są koszty transportu, ubezpieczenia i ewentualnych niezbędnych prac konserwatorskich – wszystkiego, co wiąże się z obecnością danego dzieła na wystawie, w tym m.in. wydania katalogu. Na przykład teraz na wystawę Biegasa wypożyczamy gipsowe rzeźby, które należą do muzeum tego artysty w Paryżu i przed wyjazdem do Polski musimy przeprowadzić ich konserwację, żeby nadawały się do transportu.
Zamykając wątek finansów, czy można w takim razie stwierdzić, że sąsiedztwo wielkich dzieł na wystawach powoduje wzrost wartości dzieła mniej znanego?
Tak. W sztuce liczy się sąsiedztwo.
Przejdźmy do wystaw, które pan ma w planach. Czy Bolesław Biegas, jeśli chodzi o styl, nie plasuje się trochę na obrzeżach École de Paris?
To nie tak. Szkoła Paryska była tworzona przez imigrantów, którzy przyjechali do Francji, by uczyć się swojego rzemiosła. Pobierali nauki malarstwa czy rzeźby w Paryżu i uczestniczyli we wszystkich nowych nurtach w okresie kilku dekad – od przełomu wieków do II wojny światowej. Wpisali się też w sztukę francuską i to ich prace stanowią podstawę mojej kolekcji. I właśnie Biegas, który pojawił się w Paryżu, patrzył, co robili Rodin, Bourdelle i inni rzeźbiarze. Podpatrywał, co malują inni malarze. Uczył się, uczestniczył w salonach wiosennych i jesiennych w Paryżu. Pokazywał swoje dzieła. Uczestniczył w życiu artystycznym Paryża. Jego twórczość pozostaje stylistycznie różnorodna. Można powiedzieć, że niektóre jego obrazy – na przykład te sferyczne – są nietypowe. Według mnie to jest jednak w stu procentach Szkoła Paryska.
Co będzie dominowało na tej wystawie? Więcej będzie rzeźb czy obrazów?
To będzie swego rodzaju retrospektywa, a jednocześnie kamień milowy w historii muzeum. Gdy otwierałem je 15 lat temu, zacząłem od bardzo małej wystawy Bolesława Biegasa. Wtedy w Polsce nie było dużo „Biegasów”. To był początek zainteresowania tym artystą. Tegoroczną wystawę organizujemy wspólnie z Muzeum Biegasa, dzięki czemu wykorzystuję olbrzymią kolekcję dzieł, które w międzyczasie zostały kupione za granicą i przywiezione do Polski. Współpracujemy też z Biblioteką Polską w Paryżu, której artysta przekazał całą spuściznę i prawa do swoich rzeźb. Poza tym dr Drabarczyk, który opracowuje katalog i przygotowuje wystawę merytorycznie, spojrzał na twórczość Biegasa dużo szerzej.
Tu znów pojawia się wątek sąsiedztwa, bo na wystawie będzie można znaleźć odniesienia do działalności kolegów artysty, których dzieła wypożyczamy z muzeów w całej Polsce. Będzie to wyjątkowo szerokie opracowanie twórczości tego malarza i rzeźbiarza. Mówiąc wprost, takiej wystawy Biegas nie miał nigdy w życiu.
Kiedy otwarcie?
Wystawę otwieramy 20 września.
Druga wystawa to także wielkie wyzwanie organizacyjne. Wybrane dzieła z pana kolekcji jadą do Musée de Montmartre…
Tak, to bardzo ważne muzeum. Mieści się w starych kamienicach na wzgórzu Montmartre z pięknym widokiem na Paryż i wspaniałym ogrodem. Kiedyś tworzył tam m.in. Renoir, a potem Suzanne Valadon i Maurice Utrillo. Na strychu jest oryginalna pracownia tych artystów.
Według jakiego klucza dobiera pan dzieła na tę wystawę?
To jest wystawa niezwykle ważna dla mojej kolekcji i mojego muzeum. Od wielu lat planowałem przywiezienie dzieł polskich mistrzów Szkoły Paryskiej z powrotem do Paryża – tam, gdzie powstawały. Wszyscy ci artyści są dobrze znani we Francji, ale Francuzi traktują ich jak Francuzów. Kisling – francuski malarz urodzony w Krakowie, Henryk Hayden – wspaniały francuski kubista urodzony w Warszawie itd. Wszyscy oni są znani jako Francuzi. Tylko w przypadku miejsca ich urodzenia pojawia się wzmianka o Polsce, zrozumiała jedynie dla tych, którzy wiedzą, gdzie leży Łódź, Warszawa czy Kraków. A przecież w twórczości wielu z nich jest bardzo wiele akcentów typowo polskich. Dlatego chodzi mi o pokazanie Francuzom, że ci francuscy – według nich – artyści pochodzą z Polski. Że to są emigranci z trzech zaborów, którzy w Paryżu zostali na stałe i stali się częścią sztuki francuskiej. To pochodzenie jest spoiwem mojej kolekcji. Mam w niej prace ponad stu artystów polskiego pochodzenia. Oczywiście nie zaprezentuję ich wszystkich, bo nie ma takiej możliwości. Na wystawę trafi w granicach 150 dzieł kilkudziesięciu artystów. Chodzi mi o to, żeby Paryż zobaczył, jak silna była reprezentacja Polski, jak dużo Polacy i polscy Żydzi wnieśli do kultury francuskiej jako całości.
Czy jest jakiś autor lub konkretne dzieło, które pana zdaniem będzie taką wisienką na torcie tej wystawy?
Na pewno będą najlepsze obrazy Kislinga, które mam. Wspaniałe obrazy Haydena, Marcoussisa, Łempickiej i dzieła rzeźbiarzy, jak właśnie Lambert-Rucki. Będzie też jedna rzeźba i dwa obrazy Biegasa. Ponadto na czas wystawy obraz pięciometrowej wysokości, który był projektem na ołtarz wykonanym przez Lamberta-Ruckiego, zawiśnie w jednej z naw katedry Sacré-Cœur. To wielka zasługa Muzeum Montmartre, które współpracuje z tą popularną, m.in. wśród turystów, świątynią.
Zaczęliśmy od kosztów, pozwoli pan, że na koniec znowu do nich wrócimy. Planuje pan rozbudowę swojego muzeum…
Tak. Dzisiaj mieści się ono w dwóch prywatnych willach. Odrestaurowanych i przekształconych na cele muzealne. Natomiast te zabytkowe budynki nie spełniają warunków muzeum publicznego przede wszystkim ze względu na brak dostępności dla osób z niepełnosprawnością. Są też inne problemy związane z tym, że to zabytkowe budynki i pewne rzeczy można było zrobić, a innych nie. Tymczasem mam sąsiadującą z moim muzeum dość dużą działkę, którą kiedyś kupiłem z myślą o dalszej rozbudowie. Mam też projekt wybudowania nowego obiektu przystosowanego dla osób z niepełnosprawnościami i spełniającego wszystkie warunki dla budynku muzealnego w sensie parametrów – temperatur, wilgotności, wysokości pomieszczeń itd. Mam pełne wsparcie, jeśli chodzi o władze Konstancina i starostwa piaseckiego. Muzeum cieszy się też sympatią całej miejscowej społeczności. Odbywa się w nim wiele ważnych dla miasta wydarzeń. Mieszkańcy Konstancina, gdy chcą się czymś pochwalić przed znajomymi ze świata, to zapraszają ich do mojego muzeum.
Co zatem stoi na przeszkodzie rozbudowy?
Już ponad rok walczę z różnymi instytucjami i jeszcze nie mam zgody. Jestem deweloperem, ale nie występuję o zgodę na budowę domów czy mieszkań. Wydaje się, że wszystko jest w porządku, a potem ktoś mi mówi, że inwestycja nie może być uznana za cel publiczny, bo muzeum nie jest państwowe. A ja pytam – co w takim razie jest celem publicznym? I tak ciągle ktoś wskazuje jakieś przeszkody – a to Lasy Państwowe, a to ochrona środowiska… Lokalne plany zabudowy – na tak, plany miejscowe – na tak. To już przeszło przez Radę Miasta Konstancina, ale musi być jeszcze zatwierdzone przez starostę, marszałka województwa i tak dalej. Decydują o tym dziesiątki instytucji. I tak brnę i brnę, ale nadal walczę.
Czy w tej sytuacji potrafi pan podać jakieś planowane terminy?
Gdybym miał pozwolenie na budowę, mógłbym rozmawiać i na temat kosztów, i terminów. Na razie jednak jest to po prostu moje kolejne marzenie.