Pasja dojrzewa jak wino. „Marzę, by prawnuki otworzyły kiedyś moją butelkę”

Karolina GuzińskaKarolina Guzińska
opublikowano: 2025-10-24 13:00

Żywotność winorośli jest dla niego metaforą życia. Nieważne, ile razy się ją przytnie, zawsze odrasta i szuka nowych dróg. To uczy wytrwałości – uważa Marcin Gaworski, prezes Stowarzyszenia Komunikacji Marketingowej SAR, właściciel eksperymentalnej winnicy Ligęzów. Jej uprawa to dla niego więcej niż hobby. Chciał coś po sobie zostawić, a wino okazało się idealnym medium – łączy tradycję, kulturę i trwa dłużej niż jedno pokolenie.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Jego pasja do wina nie wynika z rodzinnych tradycji czy przemyślanego planu. Zaczęła się przypadkiem – od podróży, która miała być sposobem na radzenie sobie z obniżeniem nastroju.

– Miałem kryzys wieku średniego, który, jak się okazuje, nigdy nie mija. 10 lat temu wyruszyłem samotnie na szlak Santiago de Compostela. Nie byłem typem wędrowca, nie chodziłem po górach, a jednak postanowiłem pójść. Zamiast zatrzymać się w Santiago, poszedłem prawie 100 km dalej do Fisterre – wspomina Marcin Gaworski, prezes Stowarzyszenia Komunikacji Marketingowej SAR i współzałożyciel agencji kreatywnej 180heartbeats + Jung von Matt.

Podróż miała wymiar nie tylko fizyczny, lecz także duchowy. To był czas refleksji, wyciszenia, medytacji. Po drodze trafił do Porto, gdzie wsiadł do turystycznej ciuchci, która zawiozła go do piwnicy z winami.

– Zobaczyłem beczki porto z 1890 r. Pomyślałem: ale pięknie byłoby zostawić coś takiego po sobie – wnukom, prawnukom. To był impuls, który rozpalił we mnie tę pasję – mówi menedżer.

Po powrocie do Polski zapisał się na studia podyplomowe w Collegium Civitas, gdzie przez rok zgłębiał wiedzę o winoroślach, enologii, rynku wina, a także o kulturze winiarskiej.

Winnica w Ligęzowie

Nie kupił ziemi pod winnicę – nie musiał. Byli już z żoną właścicielami działki rolnej w Ligęzowie niedaleko Nowego Miasta nad Pilicą.

– Specjaliści mówili, że na tej ziemi nic nie urośnie. Słaba gleba, teren przy lesie, a nie na górce. Ale winorośl to roślina niesamowicie żywotna – potrafi sięgnąć korzeniami kilkanaście metrów w głąb, znaleźć wodę, przeżyć nawet na skałach – mówi Marcin Gaworski.

Na powierzchni zaledwie 7 arów posadził klasyczne szczepy Vitis vinifera – sauvignon blanc, chardonnay, pinot noir – i hybrydy odporne na trudne warunki: solaris, jutrzenkę, rondo i regent. Tak powstała eksperymentalna winnica Ligęzów.

– To mała skala, ale dla mnie ważna. Dzięki niej możemy z żoną Martą uczyć się, eksperymentować i sprawdzać, co się udaje, a co nie. Łącznie z lasem mamy 17 hektarów, więc w przyszłości planujemy rozbudowę winnicy do 1,5–2 hektarów. Postawimy m.in. na czerwony zweigelt i nowoczesne szczepy PIWI odporne na grzyby, m.in. souvignier gris PIWI – wymienia Marcin Gaworski.

Produkcja sięga 150–200 butelek rocznie. To wina białe i różowe. Przedsiębiorca przyznaje, że próbowali tworzyć czerwone, ale pod Nowym Miastem nad Pilicą jest dla nich za mało słońca.

– To wino dla rodziny i przyjaciół. Nie sprzedajemy go. Można przyjechać na zbiory, wtedy każdy dostaje butelkę z poprzedniego rocznika. To nasza forma enoturystyki, ale kameralna – tylko dla bliskich – zaznacza Marcin Gaworski.

Próby i nauka na błędach

Pierwsze winorośle wyrosły w 2016 r., a pierwsze zbiory odbyły się trzy lata później.

– Przez pierwsze dwa lata, czyli w 2019 i 2020 r., wino mi się nie udawało. Chciałem sam przejść przez cały proces – od zbiorów przez fermentację po butelkowanie – żeby sprawdzić, z czym to się wiąże. Poczuć przyjemność z tej pracy i zmierzyć się z wyzwaniami. Wiedziałem, że to ryzyko, ale chciałem się nauczyć na własnych błędach – wspomina winiarz.

Po nieudanych próbach zdecydował się poprosić o pomoc specjalistę – Adama Stręczywilka, enologa poleconego przez Collegium Civitas.

– Adam ma ogromną wiedzę praktyczną i własne zaplecze. Od trzeciego roku wino zaczęło już wychodzić naprawdę dobre. Ale cieszę się, że sam przeszedłem przez ten trudny etap – inaczej nie wiedziałbym, jak naprawdę wygląda praca winiarza – przyznaje Marcin Gaworski.

Skala produkcji jest niewielka, więc wytwarza wino domowymi metodami – używa stalowych i szklanych zbiorników, a winifikacja odbywa się u Adama Stręczywilka w odpowiednio przygotowanej piwnicy i u Zbyszka Kwiatonia w winnicy Maja.

Eksperymenty i kreatywność

Największą frajdę sprawia mu eksperymentowanie. Szczególne miejsce w jego sercu zajmuje pet-nat (pétillant-naturel) – naturalnie musujące wino butelkowane w trakcie fermentacji.

– Pierwsze były tak nagazowane, że strzelały jak szampan. Ale różowy pet-nat – świeży, owocowy, lekko mętny – to coś, co kocham. Łączy naturę i eksperyment – opowiada winiarz.

Uważa, że winiarstwo ma wiele wspólnego z pracą w branży kreatywnej.

– Od 25 lat pracuję w marketingu i reklamie. Tam też trzeba balansować – z jednej strony kreatywność, z drugiej dyscyplina i budżety. Wino daje mi tę samą możliwość – twórczość, ale w określonych granicach. I ogromną satysfakcję – twierdzi prezes Stowarzyszenia Komunikacji Marketingowej SAR.

Życie w rytmie winorośli

Praca w winnicy daje mu coś jeszcze – spokój.

– Nigdy nie sądziłem, że praca fizyczna może być tak przyjemna. Przycinanie, pielęgnacja, walka ze szkodnikami – to rodzaj medytacji. Inny świat niż branża reklamowa, gdzie wszystko jest szybkie i intensywne – mówi winiarz.

Nie brakuje jednak trudnych chwil – choćby presja czasu, by zdążyć z zabezpieczeniem krzewów przed przymrozkami. To bywa męczące, ale daje też satysfakcję.

– Winorośl jest delikatna. Czasem wiosną trzeba rozpalać ogniska albo polewać krzewy wodą, żeby przetrwały przymrozki. Bywa, że całe połacie niszczy mączniak. W zeszłym roku przez choroby straciliśmy dużą część zbiorów. To nieustanna walka – przyznaje Marcin Gaworski.

Winnicę odwiedzają też nieproszeni goście – owady i ptaki. Zdarza się, że przez nie lub choroby winorośli traci część zbiorów.

– Szpaki są niesamowicie sprytne. Ktoś mi opowiadał, że odstraszał je hukiem, a one nauczyły się, że to sygnał – lądowały wcześniej i szły pieszo, żeby zjeść winogrona. U nas większym problemem są pszczoły i szerszenie. Przekłuwają skórki owoców, a sok zaczyna fermentować już na krzaku. Owady upijają się i całymi chmarami obsiadają winorośl – opowiada właściciel winnicy Ligęzów.

Polskie wino – bariery i szanse

Na pytanie o największe wyzwania polskich winiarzy odpowiada bez wahania: klimat i koszty.

– Posadzenie hektara to około 200 tys. zł. Dlatego polskie wina są droższe niż francuskie czy włoskie. Tam tradycja trwa od pokoleń, a inwestycje dawno się zwróciły. U nas to wszystko dopiero raczkuje – wskazuje Marcin Gaworski.

Drugim problemem jest brak wykształconych enologów w Polsce. Wielu winiarzy musi ściągać specjalistów z Niemiec czy Austrii. To nie tylko koszt, lecz także bariera w rozwoju.

Mimo to jest optymistą.

– Polskie wino zaczyna być zauważane. Za granicą jest egzotyką, chcą go próbować trendsetterzy. Potencjał naszych winiarzy widać też na organizowanym przez Lechosława Olszewskiego konkursie Polskie Korki w Poznaniu – pojawiają się świetne etykiety, projekty, rozwija się enoturystyka. Potrzebujemy jednak wsparcia państwa. Francuzi czy Włosi na każdym oficjalnym przyjęciu podają swoje wina. My też powinniśmy tak robić – uważa Marcin Gaworski.

Muzyka, rodzina i lekcja życia

Choć winnica pochłania wiele uwagi, przedsiębiorca ma też inne pasje.

– Wino to tylko część życia. Najważniejszy jest czas z bliskimi, liczy się też sport, muzyka. Gram na gitarze – akustycznej i elektrycznej. W latach 90. byłem członkiem zespołu Grape, zagraliśmy parę koncertów, nagraliśmy płytę, gościliśmy w Radiu Kampus. Wciąż się spotkamy, co dwa miesiące gramy w moim garażu. Zabawne, że dziś znów zajmuję się winem – wtedy przez muzykę, teraz naprawdę – żartuje prezes SAR.

Winorośl stała się dla niego metaforą przetrwania.

– Nieważne, ile razy się ją przytnie – ona zawsze odrasta, szuka nowych dróg. To dla mnie lekcja życia: że mimo trudności zawsze można znaleźć rozwiązanie – podsumowuje Marcin Gaworski.