PE upomina się o bicz budżetowy

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2021-10-20 20:00

Po czwartkowych głosowaniach kończących sesję Parlamentu Europejskiego (PE) w Strasburgu, unijny punkt ciężkości po południu wraca do Brukseli, gdzie w tzw. Jaju Europy (nazwa potoczna od kształtu wewnętrznej konstrukcji) zbiera się planowy szczyt Rady Europejskiej (RE).

Wśród europosłów nie milkną jednak echa wtorkowej konfrontacyjnej debaty z udziałem Mateusza Morawieckiego. Niezależnie od biegunowej rozbieżności poglądów na unijne traktaty w PE panuje oburzenie z powody złamania przez premiera procedury. W precyzyjnym harmonogramie zaplanowanej na trzy godziny debaty, identyczne przydziały czasu na wstępne wystąpienia po 5:00 minut otrzymali: Anže Logar, minister spraw zagranicznych Słowenii sprawującej prezydencję Rady UE, Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej (KE), Mateusz Morawiecki, prezes Rady Ministrów RP. To pisemne ustalenie znane było wszystkim europosłom, urzędnikom PE, dziennikarzom i oczywiście prelegentowi, który jednak poszedł na wielominutową samowolkę. Po kilku upomnieniach cierpliwy przewodniczący David Sassoli wymógł na premierze zakończenie wreszcie przemowy po upływie… 33:10, gdy zapowiadało się na mniej więcej godzinę lekcyjną. Wychodzący po znacznie przedłużonej debacie zniesmaczeni europosłowie komentowali, że trudno o lepszy dowód marnego stanu praworządności w Polsce.

Wtorkowe starcie przyspieszyło decyzję przewodniczącego PE o skierowaniu pozwu przeciwko… KE do Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE). Europosłowie od dawna zarzucają unijnemu gabinetowi bezczynność i niekorzystanie z obowiązującego przecież od 1 stycznia 2021 r. rozporządzenia ws. mechanizmu warunkowości w budżecie UE. Pośrednio uderzają również w sam szczyt RE, albowiem prezydenci/premierzy w grudniu 2020 r. zalecili w politycznych konkluzjach – które prawnie nie mają jednak żadnego znaczenia – wstrzymanie się przez KE ze stosowaniem wspomnianego rozporządzenia, dopóki nie oceni go TSUE. Zapowiada się bardzo ciekawa rozgrywka między unijnymi instytucjami.

Spośród wszystkich unijnych gmachów, siedziba PE w Strasburgu – użytkowana tylko przez cztery dni w miesiącu – obecnym władcom Polski kojarzy się jak najgorzej. Fot. PE

Pewnikiem jest zaś przyjęcie przez PE w czwartkowym głosowaniu rezolucji potępiającej wyrok naszego Trybunału Konstytucyjnego z 7 października. Teoretyczny rozkład głosów 705 europosłów wynosi 535:170, oczywiście część nie weźmie udziału, ale proporcja rzeczywistego wyniku się nie zmieni. W obecnej kadencji PE istnieje aż siedem międzynarodówek politycznych, zaś ósma grupka to niezrzeszeni. W każdej zarejestrowanej grupie reprezentowanych jest co najmniej siedem państw, choćby przez jednego europosła. Znaczenie partyjnych grup jest wprost proporcjonalne do ich liczebności, chociaż niewielka skrajna lewica trzyma z głównym nurtem i także zalicza się do piątki tworzącej oblicze PE. Grupy można podzielić na trzy kategorie:

► DECYZYJNE. Europejska Partia Ludowa (chadecy) – 179 (w tym 17 europosłów KO/PO i PSL); Socjaliści i Demokraci (lewica) – 146 (w tym 7 europosłów SLD i Wiosny). Te dwie dzielą między siebie na 2,5-roczne połówki kadencji stanowisko przewodniczącego PE.

► WSPÓŁDECYZYJNE. Odnowa Europy (liberałowie) – 98; Zieloni i Wolne Przymierze Europejskie – 73 (w tym 1 europosłanka Wiosny); Zjednoczona Lewica Europejska i Nordycka (skrajna) – 39.

► MARGINALNE. Tożsamość i Demokracja (uniosceptycy) – 70; Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy – 63 (trzon stanowi 27 europosłów PiS); niezrzeszeni – 37. Nieszczęsna dla obiektywnych interesów Polski jest okoliczność, że nasza największa ekipa partyjna ma w PE znaczenie zerowe…