Piątkowa zwyżka w Stanach może być sygnałem kupna

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-03-10 00:00

Z Ameryki

Oczekiwałem, że fundusze zaczną wyprzedzać rozpoczęcie wojny i wywołają wzrosty przed atakiem na Irak. Nadal tak uważam, bo skoro wszyscy spodziewają się hossy tuż po ataku, to jej początek musi nastąpić wcześniej. Problem w tym, że nikt dotąd nie wiedział, co to znaczy „wcześniej”, bo prawie każdego dnia mówiło się o innym terminie.

Po posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ i konferencji prezydenta Busha jasne jest, że wojna się rozpocznie. Pozostaje tylko pytanie czy akcja zbrojna dostanie błogosławieństwo Rady Bezpieczeństwa. Nowa rezolucja z ultimatum każącym rozbroić się Irakowi do 17.03 będzie głosowana w okolicach wtorku. Chiny, Francja i Rosja grożą w przypadku przyjęcia rezolucji wetem, ale nie ma pewności, że rzeczywiście wykorzystają tę możliwość. Chodzi przede wszystkim o interesy gospodarcze, więc nie można wykluczyć, że w ostatniej chwili dostaną takie udziały w polach naftowych i odbudowie Iraku, że po prostu wstrzymają się od głosu.

Jesteśmy świadkami dekompozycji ładu światowego. Zgoda ONZ będzie uznaniem, że kraje świata składają swoją przyszłość w ręce prezydenta USA. Prezydenta, który (jak pisze Bob Woodward) twierdzi, że „nie działa zgodnie z podręcznikiem, a tak jak mu każe intuicja”. Taka zgoda zmarginalizuje ONZ. Brak zgody i atak USA z sojusznikami da również sygnał, że z ONZ nie trzeba się liczyć, a USA będą w przyszłości rozpoczynały następne wojny, bo chyba nikt nie oczekuje, że to będzie ostatnia w najbliższych kilku latach. Oczywiście, biorąc pod uwagę przewagę sił zbrojnych, wojna powinna się skończyć szybko, sukcesem USA. Uważam jednak, że w ciągu 1-2 lat okaże się, że ta wygrana była klęską, która wywoła zmianę obecnej administracji na taką, która będzie chciała znowu współpracować ze światem.

Przejdźmy do fundamentów. Gospodarka USA, w oczekiwaniu na wojnę z Irakiem, zaczęła w lutym zwalniać. Indeksy aktywności gospodarczej zarówno w sektorze produkcyjnym jak i usług znacznie spadły. Jeśli spojrzy się nieco w głąb, na indeks zatrudnienia ISM, to można się przestraszyć. Indeks spadł do poziomu najniższego od roku. Dane o olbrzymim spadku zatrudnienia w sektorze pozarolniczym (największy od 11.09.2001) potwierdzają, że sytuacja na rynku pracy jest bardzo zła. Sprzedaż samochodów spadła w lutym o blisko 12 proc. To prosta konsekwencja słabnących nastrojów konsumentów.

Zmniejszenie produkcji wpłynie na PKB w pierwszym kwartale. Wszystkie dane są lekceważone, bo oczekuje się zmiany na lepsze po wygranej wojnie z Irakiem. Twierdzę, że będzie to jedynie chwilowa poprawa.

Sekretarz Skarbu USA J. Snow wywołał w minionym tygodniu dalszą zniżkę dolara mówiąc, że „nie widzi powodów do zaniepokojenia z powodu ostatniego osłabienia”. Zostało to odebrane jako sygnał zaniechania polityki silnego dolara. Amerykanie chcą pomagać swojemu eksportowi i nie boją się inflacji. To krótkowzroczna polityka, bo zniechęca inwestorów zagranicznych do lokowania kapitałów w USA. Stany potrzebują dopływu 4 mld USD w dzień roboczy, żeby wypełnić dziury budżetowe.

W zgiełku geopolitycznym ledwie dostrzeżono to, co Alan Greenspan, szef Fed, mówił o rynku nieruchomości. To było poważne ostrzeżenie. Alan Greenspan twierdzi, że Ameryce nie grozi pęknięcie balonu spekulacyjnego – możliwe są według niego lokalne duże spadki cen. Oczekuje jednak znacznego spowolnienia tego sektora w bieżącym roku. W związku z tym spowolnieniem i zmniejszeniem skali refinansowania kredytów hipotecznych osłabnie siła nabywcza konsumentów. Tego samego dnia, jakby na potwierdzenie słów szefa Fed, Lennar, największa firma budowy domów w USA, oświadczyła, że obserwuje spadek zamówień. Trzeba pamiętać, że w szczycie hossy nawet najmniejszy impuls potrafi wywołać lawinę.

W tym tygodniu ważne dane makro będą skoncentrowane w końcówce tygodnia. Inwestorzy będą czekali na informację o dynamice sprzedaży detalicznej w lutym. Tym razem z uwagą będzie obserwowana inflacja w cenach producentów (PPI). Gdyby wzrost był duży to powstałyby obawy, że w końcu musi się przenieść na inflację w cenach detalicznych. Od pewnego czasu mówi się znowu o obniżce stóp – rosnąca inflacja nie tylko by ją uniemożliwiła, ale inwestorzy zaczęliby mówić o podwyżce stóp w końcówce roku. Mocnym akcentem będą również dane o wykorzystaniu potencjału produkcyjnego i dynamice produkcji przemysłowe oraz wstępny odczyt indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan.

Ostatnia sesja tygodnia była znakomitą okazją, żeby dać sygnał do zakupów. Na rynek dotarły same złe i bardzo złe informacje począwszy od ostrzeżenia Intela, poprzez dramatyczne dane o bezrobociu aż do uzyskania blisko stuprocentowej pewności, że Amerykanie będą walczyć z Irakiem bez poparcia ONZ. Klasycznym zachowaniem rynku byłoby wystąpienie paniki, zwrot pod koniec sesji i olbrzymi wolumen. Niestety, zamieszanie wokół bin Ladena i jego synów wywołało natychmiastowy odwrót i cały przebieg sesji został zniekształcony. Dla uzyskania pewności, że to jest zwrot, o którym ostatnio pisałem, chciałbym zobaczyć zachowanie rynku po odrzuceniu nowej rezolucji RB ONZ. Jeśli po głosowaniu nastąpią wzrosty indeksów, albo niewielkie spadki to będzie znaczyło, że do chwili rozpoczęcia wojny indeksy będą rosły. Potem może być różnie.

Z Polski

W Polsce sytuacja skomplikowała się po rozpadzie koalicji, chociaż nie wiem czy większego wpływu nie miało rozdawanie akcji spółek skarbu państwa.

Artykuł we wtorkowym „Financial Times” na temat skutków utworzenia rządu mniejszościowego z pewnością wpłynął na postawy inwestorów zagranicznych. Nie zgadzam się jednak z tezą o wpływie odejścia PSL na wynik referendum akcesyjnego. Można obawiać się czegoś innego. W tej chwili panuje konsensus mówiący, że jeśli referendum zostanie przegrane przez zwolenników wejścia do UE, to rząd będzie musiał podać się do dymisji. Można obawiać się, że referendum może zamienić się w głosowanie za lub przeciw rządowi. Rządowi, który już jest bardzo niepopularny.

Uważam jednak, że zawirowanie polityczne, na tym etapie, jest zdyskontowane. Inwestorzy mogą zacząć wypatrywać działań, które zapowiedział w piątek premier Miller, a których skutkiem może być utworzenie nowej większości. Nie bardzo wierzę, że budowanie tej większości nastąpi w oparciu o istniejące koła posłów pozostających poza głównymi ugrupowaniami opozycyjnymi. Może jednak nastąpi migracja z ugrupowań? Np. z PSL czy Samoobrony do SLD? Rynek niekoniecznie musi w te zapewnienia uwierzyć, ale z całą pewnością wstrzyma się podaż, która wynikała z obawy o sytuację polityczną.

Jeśli chodzi o wejście do UE to zaczynają się rysować nowe problemy. Elmar Brok, szef komisji spraw zagranicznych parlamentu europejskiego powiedział w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że jeśli wojna z Irakiem będzie trwała w czasie głosowania w parlamencie europejskim traktatu rozszerzającego Unię (7.04) to może się okazać, że zostanie on odrzucony. Co prawda Javier Solana stwierdził, że takiej możliwości nie ma, ale nie ulega wątpliwości, że bezwarunkowe poparcie USA przez kraje naszego regionu jest bardzo źle przyjmowane przez dużą część Europy. Wydaje się nieprawdopodobne, żeby po tylu latach przygotowań Unia powiedziała nam „nie”, ale jeśli wojna z Irakiem nie dawałaby oczekiwanych przez USA i polskie władze rezultatów to może się okazać, że decyzja prezydenta i premiera zamknie nam drogę do Unii. Jeśli wojna zakończy się sukcesem to oczywiście ten temat zniknie – zwycięzców się nie sądzi.

Nawiasem mówiąc Unia może potraktować sprawę Iraku jako pretekst, bo sytuacja gospodarcza nie jest tam różowa, a wejście nowych krajów tylko ją pogorszy. Dane makro nie napawają optymizmem. Indeksy aktywności gospodarki pokazały, że trwa stagnacja, a w sektorze usług nawet zwijanie się gospodarki. Poza tym indeks zaufania konsumentów we Francji w lutym spadł do poziomu najniższego od 6 lat, a bezrobocie w Niemczech wzrosło dochodząc do 4,7 mln. (najwięcej od 5 lat). Nic dziwnego, że ECB obniżył stopy procentowe, co zresztą było zapowiadane już od paru tygodni. Jednak skala obniżki została przyjęta z rozczarowaniem.

Nasza waluta po rozpadzie koalicji przeżyła ciężkie chwile. Nie wiem czy minister G. Kołodko wiedział, że koalicja się rozpadnie czy nie, ale niewątpliwie miał rację, kiedy zachęcał do kupna walut. Teraz usiłuje słowami zatrzymać spadek złotówki twierdząc, że jest zadowolony z jej poziomu. Niewątpliwie kurs jest korzystny dla eksporterów, ale wydaje się, że trwa piąta fala Elliotta. Skoro tak to niedługo złotówka powinna zacząć się wzmacniać. To byłoby bardzo logiczne – jeśli wojna z Irakiem zakończy się szybko to rozpocznie się gra pod wejście do UE, a to będzie naszą walutę wzmacniało. Dlatego zapewne członek RPP Dariusz Rosati powiedział, że w drugiej połowie roku nastąpi umocnienie złotówki. Obawiam się jednak, że nie bierze pod uwagę możliwości nowelizacji budżetu. Jeśli PKB wzrośnie dużo mniej niż o planowane 3,5 proc., a inflacja będzie dużo mniejsza niż planowane 2,1 proc. (a ministerstwo znowu obniżyło prognozy na ten rok) to będzie problem z przychodami. Poza tym akcje protestacyjne, które będą się nasilały, mogą wymusić zwiększenie wydatków. Gdyby nawet nowelizacja nie była potrzebna to istnieje duże prawdopodobieństwo nie uchwalenia budżetu i przedterminowych wyborów na wiosnę przyszłego roku. Wątpliwa zachęta dla kapitału zagranicznego.

W nadchodzącym tygodniu zapowiada się zwyżka indeksów. Rynek we czwartek i piątek pokazał, że jest chętny do wzrostu. Szczególnie cieszy mocne zachowanie sektora bankowego, który zazwyczaj rozpoczyna dłuższe wzrosty. Mocno przecenione spółki sektora TMT powinny odbijać, co dałoby w sumie obraz „byczego” rynku. Mamy pod co grać - kwietniowe głosowanie nad przyjęciem Traktatu Akcesyjnego jest bardzo wygodnym pretekstem. Szczególnie, że wynik nie jest zupełnie oczywisty. Niepokoi mnie tylko to samo, co w USA: zbyt oczywisty zwrot rynku w piątek. Potwierdzenia tego, że jesteśmy w przedwojennej zwyżce szukajmy po zachowaniu rynków po ewentualnym odrzuceniu rezolucji proponowanej przez Wielką Brytanię przez RB ONZ. Gdyby jakaś kompromisowa rezolucja została przyjęta to rynki oszaleją ze szczęścia.