Ogłaszając wyniki za I kw., Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, powiedział pół żartem, pół serio, że po kilku latach urzędowania udało mu się osiągnąć cel, z jakim przyszedł do banku, czyli to, żeby uczynić z niego instytucję nudną w tym sensie, że publikacji wyników nie towarzyszy nadmierna ekscytacja.
Rzeczywiście się udało. Wczorajsze dane o 781 mln zł zysku, niższym o 22 proc. niż przed rokiem, rynek przyjął spokojnie. Niektórzy oczekiwali nawet większego spadku, zakładając wyższy poziom odpisów na stracone kredyty.
Tymczasem koszty ryzyka (448 mln zł) okazały się niższe niż w poprzednich kwartałach. Bank mocno pilnował też wydatków administracyjnych, ścinając je o prawie 3 proc. w ujęciu rocznym (1,12 mld zł). Pokazał też solidny wynik na prowizjach, z których przychody wzrosły o 6,5 proc. (do 770 mln zł). Posypał się natomiast wynik z jednej i najważniejszej pozycji — przychodów odsetkowych. Ale też niewiele bank mógł tutaj zrobić.
— Spadek stóp procentowych uderzył we wszystkie banki. PKO BP, jako największy bank detaliczny, odczuł je najmocniej. Jednak gdy stopy są wysokie, jest on głównym beneficjentem — mówi Andrzej Powierża, analityk DM Citi Handlowego. Wymienia trzy przyczyny 17-procenowego spadku wyniku odsetkowego w ujęciu rocznym (do 1,69 mld zł): spadek stóp procentowych oraz wysokie koszty zagranicznych obligacji, szczególnie w euro, uplasowanych przez bank w ubiegłym roku oraz spadek wolumenów konsumpcyjnych.
— Nie jestem specjalistą od obligacji, ale wydaje się, że można postawić pytanie, czy długu nie można było uplasować taniej, nie w jednej dużej transzy, ale kilku mniejszych. Jeśli chodzi o consumer finance, to bank przykręcił nieco kurek, żeby sprzedawać mniej, ale bezpiecznie, co było rozsądnym posunięciem — uważa Andrzej Powierża.