Sama wymiana dysponenta sejmowej laski to nie pierwszyzna, w III RP zdarzyły się kadencje 2001-2005 i 2011-2015, gdy izbą kierowało aż trzech marszałków. Planowa rotacja połówkowa to jednak nowa świecka tradycja, wynikająca z sejmowej arytmetyki koalicyjnej. Wzorcem stały się procedury wdrożone w wybieranym od 1979 r. Parlamencie Europejskim (PE), wymuszone jego rozbiciem na grupy polityczne. Na początku przewodniczący PE reprezentowali różne frakcje, od przystąpienia do UE w 2004 r. między innymi Polski najważniejszy fotel obejmują eurodeputowani tylko dwóch największych międzynarodówek – chadecko-ludowej oraz socjaldemokratycznej. Dzięki ich porozumieniu przez 2,5 roku w okresie 2009-2012 przewodniczył Jerzy Buzek. Obecna chadecka przewodnicząca Roberta Metsola dobrze wie, że w styczniu 2027 r. przekaże pałeczkę delegatowi socjalistów, na mój nos będzie to Iratxe García Pérez, hiszpańska szefowa tej grupy. Notabene w PE połówkowa weryfikacja (nie zawsze to wymiana, część eurodeputowanych funkcje odnawia) obejmuje także wszystkich 14 wiceprzewodniczących oraz przewodniczących komisji.
Złożenie 13 listopada 2025 r. dymisji przez Szymona Hołownię jest zatem kopią sprawdzonych procedur PE. Stanowisko marszałka formalnie zostanie opróżnione we wtorek, 18 listopada, o godzinie 8.00, zaś koło południa Sejm wybierze nowego. Kandydatem uzgodnionym w umowie rządzącego tzw. konsorcjum 15 października jest Włodzimierz Czarzasty, dotychczasowy wice, współprzewodniczący Nowej Lewicy. Sejmowa arytmetyka wskazuje, że nie powinien mieć problemów z uzyskaniem co najmniej 230 głosów – to większość liczona od teoretycznej podstawy 458 posłów (Marcin Romanowski i Zbigniew Ziobro z Budapesztu nie zagłosują). Wynik Włodzimierza Czarzastego będzie jednak gorszy w stosunku do uzyskanego 13 listopada 2023 r. przez Szymona Hołownię. Wtedy kandydat czteropartyjnego konsorcjum pokonał 265:193 zgłoszoną przez PiS Elżbietę Witek, kierującą Sejmem w kadencji 2019-2023. Największy sejmowy klub zapewne wystawi tę kandydatkę ponownie, z pełną świadomością, że znowu bez szans. Po stronie rządzącej większości kilku posłów raczej wybierze taktyczną nieobecność, demonstrując dezaprobatę wobec kandydata Lewicy, głęboko zakotwiczonego w epoce PRL i szeregach PZPR. Dla prawicowo-narodowej opozycji nowy 65-letni marszałek – w zestawieniu z 49-letnim nieumoczonym w przeszłości Szymonem Hołownią – to jednak historyczny szok, wzmocniony okolicznością, że z jego nominacji szefem Kancelarii Sejmu ma zostać… 70-letni Marek Siwiec. Dla złagodzenia szoku przypomnę, że ten ostatni polityczny emeryt w epoce III RP był m.in. szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego u Aleksandra Kwaśniewskiego oraz wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego – jednym z 14, ale tylko kilkoro Polaków sprawowało tę funkcję.
W stosunku do relacji w PE obejmowanie fotela marszałka Sejmu wręcz kosmicznie różni się arytmetyką. W Strasburgu i Brukseli stanowiskiem przewodniczącego dzielą się zawsze dwie grupy największe. Tymczasem u nas w 460-osobowej izbie kluby właśnie odchodzącego i nowego marszałka mają znaczenie marginalne. Polska 2050 w koalicyjnym pakiecie Trzeciej Drogi zdobyła 33 własne mandaty, obecnie klub stopniał do 31. Nowa Lewica jest jeszcze bardziej licha, w urnach zdobyła 26 mandatów, zaś obecnie ma ich tylko 21. Historia parlamentaryzmu nie zna przypadku, by na czele wielkiej izby ustawodawczej stał spiker/przewodniczący, którego zapleczem jest zaledwie… 4,57 proc. deputowanych. Notabene odchodzący ma 6,74 proc. Trzymanie w rękach tak silnej władzy, jaką dysponuje marszałek Sejmu, przez taki polityczny plankton to absurd wysadzający w powietrze kanony teorii państwa i prawa.
