Sieć lokali z polską szarlotką w Azji – to plan m.in. Antoniego Roszczuka z EUROPA Corporation, który właśnie ruszył z akcją społecznościowego zbierania pieniędzy na jego realizację poprzez portal polakpotrafi.pl.

W kwietniu przyszłego roku chce otworzyć w Hongkongu centrum polskich jabłek i jabłkowych smakołyków.
- Grecy zmienili chiński gust grecką oliwą, Włosi serwują pizzę, pasty i lody, Belgowie – czekoladki, Francuzi – wino i bagietki. My mamy jabłka i niesamowite pomysły produkty z nich – przekonuje Antoni Roszczuk.
Plan maksimum to zebranie 225 tys. zł, za które w kwietniu 2015 r. powstanie gigantyczna szarlotka, którą będą częstowani wszyscy przechodzący przez jeden z placów w Hongkongu (nazywany w ten dzień Placem Polskiej Szarlotki) i otwarty zostanie lokal z polskimi jabłkami i produktami na bazie jabłek, a więc poza szarlotką również tartami, sokami, kompotami dżemami, czipsami i ryżem – oczywiście z jabłkami. Potem mają powstawać kolejne w oparciu o franczyzę.
Plan minimum to 49 tys. zł, które wystarczyć mają na samą szarlotkę dla spacerowiczów, ale też dzięki wywołaniu zainteresowania w mediach zachęcić potencjalnych inwestorów do współpracy.
Ofiarodawcy od 55 zł w górę mają stać się członkami „szarlotkowej” spółdzielni z prawem do udziału w jej zyskach.
- Starbucks też zaczynał kiedyś od jednego lokalu. Zdajemy sobie sprawę, że to lata ciężkiej pracy, ale musimy w końcu zacząć promować w tym rejonie polskie produkty. Sprzedaż samych jabłek będzie niezwykle trudno, bo niskie marże zniechęcają importerów. Jednak marże na produkty przetworzone jak właśnie ciasta są nawet 10krotnie wyższe – przekonuje Antoni Roszczuk.
Powołując się na dane Euromonitora i Invest HK, podaje, że prognoza na 2015 r. sprzedaży ciast luzem w Chinach Ludowych to 17,6 mln ton , a w Hongkongu 289 tys. ton, co oznacza ponad 20 proc. wzrost rok do roku.
- Chińczycy kochają słodkie rzeczy, a my Polacy mamy do zaoferowania unikatowy, bo domowy, tradycyjny smak naszych ciast. Plan to import z Polski półproduktów jak prażone jabłka, mąka, masło itp., tak by korzystali z tego nasi producenci i wytwarzania ciast na miejscu – opowiada.
Przekonuje, że dzięki 32 latom aktywności biznesowej w Chinach i Hongkongu wie, do kogo i jak dotrzeć. W planach jest więc udział w telewizjach śniadaniowych. prowadzenie bloga i pełna komunikacja w mediach społecznościowych. Dlaczego więc firma, którą reprezentuje nie zdecydowała się sama przeprowadzić tego projektu, tylko poszukać finansowania w ten sposób?
- Crowdfunding to bardzo popularne i przyciągające uwagę narzędzie, również w Chinach. Zebranie 2 tys. spółdzielców będzie równoznaczne z ogromnym marketingiem szeptanym, ale też pozyskaniem uwagi lokalnych mediów, a więc wywołaniem sporego zamieszania, które zastąpi tradycyjną reklamę. Jest oczywiste, że na nią nie stać ani nas, ani żadnego polskiego producenta. Równocześnie poparcie takich 2 tys. spółdzielców oznacza też uwiarygodnienie samego produktu i pokazanie, że jest grupa, która go rekomenduje – tłumaczy Antoni Roszczuk.
Bartosz Ziółek, prezes Amber Foods International, firmy która wprowadza polską żywność na rynek chiński, chwali ten pomysł.
- Jako twórcy pierwszej polskiej restauracji w Chinach, wiemy z praktyki, że polska kuchnia jest tu na tyle nieznana, że wszystkie pomysły z nią związane można tak „sprzedać”, że bez większych problemów zyskują zainteresowanie dziennikarzy, a więc promocję w mediach. Już wypromowana kuchnia jak np. hiszpańska nie robi takiego wrażenia – komentuje Bartosz Ziółek.
Podkreśla, że zawsze jednak pojawia się pytanie o postrzeganie i skalę takiego przedsięwzięcia.
- Polska produkuje ponad 3 mln ton jabłek rocznie, a Chiny 40 mln ton – a więc niekoniecznie muszą nas uznawać za specjalistów w tej dziedzinie. Tym ważniejsza będzie więc odpowiednia promocja. W trakcie realizacji jest kampania promująca europejskie jabłka . Jej budżet to około 4 mln EUR. To nie są gigantyczne, jak na Chiny pieniądze. Dlatego warto by zgromadzić wszystkie jabłkowe pomysły i uzyskać większą skalę niż lokalna – uważa prezes Amber Foods International.
Antoni Roszczuk zapewnia, że jeśli nie uda mu się zebrać odpowiedniej kwoty, zrealizuje ten projekt z własnych środków.
Według Karola Króla, wiceprezesa Centrum Gospodarki Społecznościowej (CGS), obecnie ponad połowa projektów crowdfundingowych w Polsce nie kończy się sukcesem. Jest to wynik podobny do tych uzyskiwanych w innych krajach.
- W przeważającej większości porażka jest wynikiem małego zaangażowania pomysłodawcy w promocję. Projekt sam się nie sprzeda. Crowdfunding jest jednocześnie świetną formą przetestowania pomysłów i zdobycia cennej informacji zwrotnej od potencjalnych darczyńców o tym, co jest nie tak – twierdzi Karol Król.
W Polsce, pomimo opinii o niskim kapitale społecznym, crowdfunding rozwija się, jego zdaniem, bardzo dynamicznie.
- Wbrew przewidywaniom sceptyków nie dochodzi do nadużyć, a ci, którzy raz wsparli projekt, często wracają i szukają kolejnych, a także wykładają coraz większe kwoty. Dzisiaj średnia jednorazowa wpłata to około 100 zł i rośnie o około kilkanaście proc. rocznie – mówi wiceprezes CGS.
Poza czysto materialną „stopą zwrotu” jak koszulka, płyta, pendrive czy udział w zyskach, ważna jest, jak podkreśla, ta emocjonalna.
- Wpłata na projekty muzyczne to średnio 96 zł, czyli trzykrotna cena płyty. To pokazuje, jak dużą rolę gra jednak niematerialna wartość udzielenia takiego wsparcia, a więc przyczynienie się do zrealizowania czyjegoś marzenia. Jednocześnie pojawia się coraz więcej projektów komercyjnych produktów, których autorzy wprost mówią, że ich celem jest zarobek i to też jest bardzo dobre podejście do tematu – przekonuje Karol Król.
Opowiada, że w ubiegły wtorek zakończył się w Polsce projekt crowdfundingowy, w którym spółka sprzedała 5 proc. swoich udziałów za 200 tys. zł.
- Tym samym rynek wycenił młody start-up na poziomie 4 mln zł. Inny ciekawy przykład to próba zebrania funduszy na wydanie gry planszowej. Zaledwie w ciągu 45 minut, bez rozkręcenia działań promocyjnych, zebrano 5 tys. zł – wymienia wiceprezes CGS.
Absolutnym hitem, jak wspomina, jest jednak zebranie 60 tys. USD na pomnik RoboCopa. Dokonał tego amerykański nastolatek w Detroit.
- Pokazuje to, że każdy pomysł może zyskać uznanie – dodaje Karol Król.