Tracimy status oazy wzrostu gospodarczego. Inne rynki wschodzące bardziej kuszą
Niemrawa konsumpcja prywatna, mocny złoty i Polska zostaje w tyle za peletonem.
Rynki wschodzące rozpędzają się szybciej, niż oczekiwano. Wskaźnik HSBC EMI — indeks określający stan koniunktury w 14 gospodarkach rozwijających się (w tym Polski) —wzrósł w I kw. do 57,4 pkt z 56,3 pkt w poprzednim. To najlepszy wynik od końca 2007 r. Nastroje poprawiają się od roku.
Pod prąd
— Rynki wschodzące utrzymują się w awangardzie światowego odrodzenia. Choć analogiczne wskaźniki dla USA i Europy również rosną, to nadal są wyraźnie niższe. Po raz kolejny zatem sytuacja na rynkach wschodzących wydaje się lepsza niż w krajach uprzemysłowionych — podkreśla Stephen King, główny ekonomista grupy HSBC.
Według badania, najsilniejsza poprawa koniunktury nastąpiła w Indiach, gdzie wskaźnik optymizmu przekracza 60 pkt. Nieźle trzymają się też Chiny, z nieco poniżej 60 pkt. Koniunkturę nakręca tam głównie odbicie w globalnym handlu, choć jego struktura jest nieco inna niż przed wybuchem kryzysu.
— Największe gospodarki rozwijające się coraz częściej handlują ze sobą. Przekonanie, że motorem handlu światowego muszą być USA lub Europa, staje się coraz bardziej anachroniczne —twierdzi ekonomista HSBC.
Kiedy najbogatsze państwa świata robią wszystko, żeby pobudzić koniunkturę, władze krajów rozwijających się muszą już wręcz hamować wzrost gospodarczy. Zgodnie z prognozami Banku Światowego, w 2010 r. dynamika PKB w Chinach i Indiach zbliży się już do 10 proc., czyli do tempa przedkryzysowego.
— To rodzi obawy o wzrost inflacji. Chiny próbują ostudzić gospodarkę w związku ze znaczącym odbiciem eksportu, jakie nastąpiło po zapaści w 2009 r. Indie również zaostrzają politykę wewnętrzną — mówi Stephen King.
Bez szans na podium
Na tle 14 gospodarek wschodzących Polska nie błyszczy. Nasz indeks koniunktury PMI HSBC wyniósł na koniec pierwszego kwartału 2010 r. 52,5 pkt, a więc o prawie 5 pkt poniżej zbiorczego wskaźnika dla krajów rozwijających się. Spowalnia nas przede wszystkim fakt, że jesteśmy mniej obecni na globalnych rynkach (zwłaszcza przy coraz silniejszym złotym), a nasz rynek wewnętrzny ciągle nie poradził sobie z kryzysem.
— W przeciwieństwie do innych krajów objętych badaniem, w Polsce nie widać poprawy na rynku pracy. To nie wróży dobrze konsumpcji w tym roku — tłumaczy Kubilay Ozturk, ekonomista zajmujący się Polską w HSBC.
Trudno jednak spodziewać się, żeby koniunktura u nas poprawiała się w tak szybkim tempie jak w Chinach, Indiach czy Brazylii. Dorównanie im w tempie wzrostu jest praktycznie niemożliwe.
— Mamy zdecydowanie niższą wydajność i wyższe koszty pracy oraz nie utrzymujemy niedowartościowanej waluty. Dlatego to do Chin, Indii i Brazylii płynie główny strumień inwestycji zagranicznych — mówi Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium.