Polska ma dziś spory deficyt w handlu ze Stanami Zjednoczonymi, a eksport do nich nie należy do największych w strukturze naszego handlu z zagranicą. To główne powody, dla których bezpośredni skutek wypowiedzenia wojny celnej w naszym przypadku będzie mniejszy niż średnio dla całej UE czy tak dużych unijnych gospodarek, jak Niemcy, które w handlu z USA mają dużą nadwyżkę.
Według danych GUS w ciągu 11 miesięcy poprzedniego roku (to ostatnie dostępne dane) polskie firmy sprzedały do USA towar za 45,8 mld zł. To niewiele — wartość sprzedaży za ocean stanowiła zaledwie 3,3 proc. polskiego eksportu ogółem. Wartość importu z USA natomiast wyniosła 69,4 mld zł. W efekcie deficyt w obrotach towarowych z USA wyniósł 23,6 mld zł.
Polska gospodarka oberwie mniej…
Dane GUS świadczą o tzw. małej ekspozycji polskiej gospodarki na bezpośrednie uderzenie wywołane wprowadzeniem amerykańskich ceł na towary z UE. Jeśli administracja Donalda Trumpa zrealizuje swoje pogróżki i obłoży import specjalnymi taryfami, to prawdopodobnie UE zdecyduje się na retorsje. W przypadku relacji między Polską a USA taka wymiana ciosów byłaby bardziej szkodliwa dla USA, bo to one w handlu z nami mają nadwyżkę, zatem więcej do stracenia.
Niewielki udział eksportu do USA w całości polskiego handlu zagranicznego dodatkowo osłabia cios. Ekonomiści firmy doradczej EY wyliczyli, że do 2027 r. polski PKB mógłby być niższy o 1,3 proc. w porównaniu ze scenariuszem bez wprowadzenia ceł. Dla porównania — średni wpływ na gospodarkę UE to niższy PKB o 2-2,2 proc., a w przypadku takich krajów jak Irlandia czy Węgry byłoby to 3-3,3 proc.
Cła najmniej zaszkodziłyby krajom południa Europy i Bałkanom, gdzie negatywny wpływ eksperci oszacowali na 0,5-1 proc. PKB.
…ale odczuje cios…
Z drugiej strony nie tylko wielkość obrotów z USA się liczy, ale także ich struktura. Tak się składa, że z USA sprowadzamy dużo surowców, choćby gaz. Wprowadzenie na niego cła w ramach unijnych retorsji doprowadziłoby do wzrostu cen gazu na rynku krajowym.
— To miałoby negatywny wpływ na naszą inflację. Poza tym takich szkodliwych efektów wojny celnej byłoby więcej — chodzi o ryzyko dla ciągłości łańcuchów dostaw, ceny, stopy procentowe czy kurs walutowy. To wszystko może oddziaływać na polską gospodarkę. A w jakiej skali? To będzie zależało od konkretnych działań podejmowanych przez amerykańską administrację — mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Na razie nowy prezydent USA pokazał, że nie rzuca słów na wiatr i zrealizował radykalne zapowiedzi 25-procentowych ceł na towary z Kanady i Meksyku i podwyżkę ceł o 10 proc. na towary z Chin (w przypadku Meksyku w poniedziałek ogłosił przesunięcie ich wprowadzenia na miesiąc w zamian za wysłanie dodatkowych oddziałów Gwardii Narodowej na granicę). Eksperci obawiają się, że teraz podobny los może spotkać Europę, co widać było w poniedziałek w dużej przecenie na europejskich giełdach i dużym umocnieniu dolara wobec euro.
…i będzie musiała liczyć na popyt wewnętrzny
Ekonomiści zwracają uwagę, że niezależnie od ostatecznej formy wojny celnej między USA a Europą już może ona mieć wpływ na oczekiwania co do perspektyw wzrostu gospodarczego. Mówiąc prościej, jeśli firmy będą spodziewały się pogorszenia koniunktury ze względu na rosnące bariery w handlu, to trudno będzie je skłonić do inwestowania. Co rzeczywiście może spowolnić wzrost gospodarczy.
Drugi czynnik to problemy z eksportem do innych krajów niż USA. Choćby do Niemiec, które są dla Polski głównym rynkiem eksportowym z udziałem przekraczającym 27 proc. Jeśli wojna celna ma zaszkodzić niemieckiej gospodarce, to pośrednio zaszkodzi też polskim eksporterom, jeśli doprowadzi do spadku popytu zagranicznego.
— Oczywiście dzisiejsza słabość Niemiec wynika z wielu czynników strukturalnych, które już znamy, jak rosnąca konkurencja ze strony Chin, trudno dostępna praca, droga energia czy niska innowacyjność. Ale na to nałoży się niepewność co do polityki celnej USA, co jest istotne dla Niemiec, których gospodarka opiera się na eksporcie — mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Jego zdaniem polska gospodarka będzie musiała polegać na tym, co zapewniło jej wzrost w poprzednim roku, czyli przede wszystkim na popycie wewnętrznym. Rzeczywiście — z danych GUS wynika, że w 2024 r. gospodarka rosła przede wszystkim na popycie krajowym. Od II kw. saldo obrotów z zagranicą ujmowało ze wzrostu PKB 1,3 pkt proc. i 1,5 pkt w III kw.
— Niezależnie od tego, czy Trump wprowadzi cła, czy nie, ożywienie w Polsce będzie musiało opierać się na popycie wewnętrznym — mówi Rafał Benecki.