Polskie subprime

Marek Rogalski
opublikowano: 2008-12-04 00:00

Czy polskie banki rzeczywiście sprzedawały klientom produkty bez właściwej informacji o wiążącym się z tym ryzyku? Czy przekroczono swoistą barierę etyczną na rzecz maksymalizacji zysku? Prostej odpowiedzi nie ma i najpewniej nie będzie. Jeszcze długo obie strony będą oskarżały się nawzajem, wskazując na ewentualne uchybienia, które towarzyszyły tym feralnym transakcjom.

Jedno jest jednak pewne, zamieszania by nie było, gdyby klienci byli bardziej uświadomieni co do mechanizmów związanych z poszczególnymi produktami, a nawet z podstawami funkcjonowania rynku walutowego. Tymczasem wielokrotnie zdarzają się przypadki braku zrozumienia dla konieczności poniesienia kosztu związanego z zabezpieczeniem wpływów eksportowych. Firmy nie chcą wnosić depozytów zabezpieczających w przypadku klasycznych kontraktów forward, czy też płacić wysokich premii za opcje put. Popularnym rozwiązaniem staje się klasyczny korytarz zerokosztowy, polegający na zakupie opcji put i wystawieniu opcji call na ten sam nominał i okres. I dobrze by było, gdyby tylko na tym pozostać. Od razu pojawia się jednak pokusa, aby jeszcze coś na tym zarobić, skąd prosta droga do popularnych asymetrycznych korytarzy zerokosztowych i czystej spekulacji.

Czy jednak w momencie zawierania tych transakcji padło to magiczne słowo na "s"? Czy też miało to być kolejne zwyczajne zabezpieczenie wpływów z eksportu? Niewątpliwie mamy do czynienia z przykładem polskich "subprime", który jeszcze przez kilkanaście tygodni pozostanie czołowym tematem w mediach. Nauczmy się jednak wyciągać z tego wnioski. Czy nie czas, aby pomiędzy dwoma stronami, tj. bankiem a klientem, był jeszcze ktoś trzeci? Mowa tu o firmie doradczej, która przynajmniej pomogłaby zdefiniować, gdzie kończy się zwykły "hedging", a zaczyna spekulacja.

Marek Rogalski

FIT DM

www.fitdm.pl