Od początku roku za naszą zachodnią granicą obserwujemy bardzo ciekawy paradoks: zamówienia wyraźnie przyspieszyły, ale jednocześnie produkcja wciąż pozostaje w trendzie spadkowym. Wzrost popytu na razie nie przekłada się więc na ożywienie w największej machinie przemysłowej Europy. Dlaczego?
Producenci chcą najpierw opróżnić magazyny
Możliwe, że należy to tłumaczyć typowym cyklem przemysłowym: w reakcji na rosnący popyt firmy najpierw wyprzedają zapasy, a dopiero z pewnym opóźnieniem zaczynają zwiększać produkcję. W ostatnich latach z powodu zerwanych łańcuchów dostaw, spadku zamówień i generalnie dużej niepewności przedsiębiorstwa, szczególnie w branży motoryzacyjnej, chemicznej czy maszynowej, akumulowały zapasy. Czyli teraz firmy zaspokajają zwiększony popyt, wyprzedając te wcześniej wyprodukowane towary ze składów magazynowych, zamiast podnosić poziom produkcji.
Zużywanie istniejących zasobów krótkoterminowo obniża koszty, ale sprawia, że oficjalne statystyki produkcji pozostają słabe, mimo ożywienia zamówień. Przykładowo, według danych firmy S&P Global, która co miesiąc publikuje wskaźniki PMI dla przemysłu, w październiku w sektorze dóbr konsumpcyjnych odnotowano jednocześnie wzrost zamówień, spadek produkcji i redukcję zapasów.
Wolą produkować za granicą?
Teoretycznie może być też tak, że to pierwsze konsekwencje relokacji produkcji poza Niemcy. W zeszłym roku media informowały, że znane niemieckie spółki zaczynają outsourcować produkcję do innych państw regionu ze względu na wzrost kosztów i spadek zamówień. Głośnym przypadkiem był producent luksusowych dóbr AGD Miele, który zapowiedział przeniesienie dużej części produkcji do Polski. Niemieckie firmy mogą więc otrzymywać zamówienia, ale sama produkcja odbywa się gdzie indziej. Jednak rozwijanie zdolności produkcyjnych to proces rozłożony na kilka lat. Na przykład rozbudowa fabryki Miele w Ksawerowie ma potrwać do 2027 r. Więc to wyjaśnienie ma kruche podstawy.
Niemiecki biznes nie wierzy w poprawę
Bardzo interesującą rzecz powiedział Reutersowi ekonomista ING Carsten Brzeski. Jego zdaniem „[…] nawet jeśli rodzi się cykliczne odbicie, strukturalne słabości przytrzymają niemiecką produkcję przemysłową na uwięzi przez pewien czas”. Wszystko dlatego, że wśród firm dominuje duży pesymizm i nawet poprawiający się portfel zamówień tego nie zmienia. Biznes pozostaje bardzo ostrożny i nie jest przekonany co do trwałości odbicia. Słowem: mało kto wierzy, że odbicie popytu to nowy pozytywny trend w gospodarce, w rezultacie nie ma sensu zwiększać produkcji.
Te strukturalne słabości, o których mówi Brzeski, to m.in. marne nastroje producentów i konsumentów. Ale też obniżenie mocy produkcyjnej. Przez ostatnie lata stagnacji firmy mogły wyprzedawać maszyny lub zwyczajnie nie odtwarzać starzejącego się zasobu produkcyjnego. Nie mają więc za bardzo z czego pobudzać produkcji.
Można spuentować tak: jeżeli ten rozjazd pomiędzy popytem a produkcją to efekt wyprzedaży zapasów, jest to naprawdę dobra wiadomość. W końcu zapasy się wyczerpią, więc i produkcja ruszy. Ale jeżeli to po prostu konsekwencja pewnej strukturalnej niemocy, to trudno liczyć na ożywienie przemysłowe. Trzymajmy się tego pierwszego wyjaśnienia.
