Od dna z czerwca rentowności najbardziej ryzykownych obligacji korporacyjnych (tzw. obligacji śmieciowych) poszły w górę o 0,34 pkt proc., do 5,17 proc., wynika z indeksu obliczanego przez bank Barclays. Rentowności znajdują się najwyżej od kwietnia. To może oznaczać uchodzenie powietrza z bańki, w której pompowaniu pomogła skrajnie łagodna polityka głównych banków centralnych na świecie.
— Wyceny są bardzo wysokie. Rozmawiamy z klientami i zalecamy im ograniczenie ekspozycji na obligacje o ratingach poniżej inwestycyjnego — przyznaje Richard Sega, główny zarządzający towarzystwa Conning.
Specjaliści ostrzegają, że obligacje o niższych ratingach są mało płynne, co w przypadku nagłej zmiany nastrojów rynkowych może doprowadzić do załamania. Z drugiej strony — na negatywny scenariusz nie pozwala ożywienie w gospodarce światowej, które ogranicza ilość niewypłacalności, oraz deklaracje Rezerwy Federalnej o utrzymaniu niskich stóp procentowych.
Obligacje, które określa się też mianem wysokodochodowych, to bardzo modny kierunek inwestycyjny nie tylko wśród zarządzających funduszami, którzy próbują w ten sposób podkręcić stopy zwrotu, ale też samych klientów TFI. Drugi najpopularniejszy w tym roku fundusz obligacji „śmieciowych”— ING Globalny Długu Korporacyjnego — w sześć miesięcy pozyskał prawie 0,7 mld zł świeżej gotówki, a na koniec czerwca zarządzał aktywami o wartości ponad 1,7 mld zł. Na kawałek tego smacznego tortu nabrał ochoty również Pioneer. Niedawno zaoferował nowy fundusz — Obligacji i Dochodu, który pośrednio inwestuje w różne typy obligacji korporacyjnych, w tym papiery wysokodochodowe. Na razie posiadacze jednostek uczestnictwa na zyski narzekać nie mogą. Fundusz ze stajni ING TFI od początku roku zarobił 4,4 proc. Spośród zagranicznych powierników najlepszy — Fidelity Global High Yield Focus — zyskał jeszcze więcej, bo prawie 6,9 proc. W tym czasie fundusze akcji polskich straciły średnio 2,9 proc.