Prawdopodobnie 7 listopada 2023 r. rozpocznie się postępowanie dowodowe w procesie szefów Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej (WGI), jaki 17 lat po upadku firmy ponownie toczy się przed sądem pierwszej instancji. WGI było jednym z prekursorów foreksu. W wyniku upadku firmy 1156 klientów straciło 247,9 mln zł, co w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze daje około 660 mln zł.
Początek postępowania dowodowego oznacza, że można się spodziewać zeznań świadków. W listopadzie proces powinien też przyspieszyć - zaplanowane są cztery terminy rozprawy, kolejne cztery zarezerwowane są na grudzień, podczas gdy w październiku i wrześniu na sprawę WGI zarezerwow po jednym dniu.
We wrześniu oskarżeni M.S. oraz Ł.K. mają zacząć odpowiadać na pytania oskarżycieli i sądu. Oskarżony A.S. na wstępie procesu zadeklarował, że na pytania odpowiadać nie zamierza. W lipcu oskarżeni po raz trzeci korzystali z prawa do swobodnej wypowiedzi, ale wypowiadał się niemal wyłącznie M.S. Oskarżony Ł.K. zadeklarował, że potwierdza okoliczności przedstawione przez M.S i przyłącza się do jego wyjaśnień.

System IT jest przez szefów WGI obwiniany za pojawienie się raportów dla klientów, których późniejsze korygowanie było bezpośrednią przyczyną interwencji KPWiG (poprzedniczka prawna KNF). W jej wyniku WGI Dom Maklerski (WGI DM) stracił licencję. Oskarżeni twierdzą, że system pozytywnie przeszedł testy, ale potem zaczął generować problemy wynikające z tego, że nie uwzględniał tzw. zamknięć miesięcy, tylko za każdym razem wszystko przeliczał od początku. Zarzekają się jednak, że mimo problemów pod ich rządami wszystkie rozliczenia z klientami przebiegały jak należy.
- Nie rozumiem sformułowania [z aktu oskarżenia –red.], że dopuściliśmy do wypłacenia przez znaczną część osób nienależnych im zysków. Wszystkie inwestycje były ewidencjonowane zgodnie ze stanem faktycznym i obowiązującymi w tamtym czasie przepisami prawa. Nie mamy wiedzy o jakichkolwiek sytuacjach, w których klienci wypłaciliby kwoty nie oparte na danych z systemu – zapewniał M.S.
Ł.K. zaznaczał, że mechanizm przeliczania wszystkiego od początku przez system sprawiał, że nie było możliwości, by ktokolwiek mógł zlecić określoną zmianę danych w oprogramowaniu.
- Przecież ten system by się rozsypał – mówił Ł.K.
To nie były pieniądze klientów
Kwestia systemu została poruszona na samym końcu lipcowego posiedzenia sądu. M.S. zaczął od obligacji emitowanych przez WGI Consulting. Podkreślał, że był to pomysł kancelarii Domański Zakrzewski Palinka, z którą współpracowała WGI. Tłumaczył, że WGI DM oferował obligacje swoim klientom na podstawie umowy dystrybucyjnej, pełniąc wyłącznie rolę pośrednika. Na podstawie odrębnej umowy prowadził też ewidencję obligacji, gdyż przepisy nie upoważniały emitenta papierów zdematerializowanych do robienia tego samodzielnie. Podkreślał, że obligacje były zapisywane na rachunkach klientów zgodnie ze stanem rzeczywistym i nie zdarzało się, by zapisywane były „niepełne ilości obligacji”. W wyniku odebrania licencji domowi maklerskiemu przestał on być podmiotem uprawnionym do prowadzenia ewidencji obligacji.
- Gdy WGI DM dokonał wyksięgowania obligacji z rachunków klientów i przekazał pełną dokumentację emitentowi, udział domu maklerskiego w całym procesie zakończył się. Inna kwestią jest postępowanie upadłościowe WGI Consulting, czynności prowadzone przez syndyka już po tym jak cała dokumentacja, komputery i serwery spółek WGI zostały skonfiskowane przez ABW i ewentualne problemy syndyka z tego wynikające – zaznaczał M.S.
Twierdził, że do momentu wejścia ABW do biur WGI cała dokumentacja była kompletna i pozwalała na przeniesienie ewidencji obligacji do innego podmiotu niż WGI DM. Inna sprawa, że po wybuchu afery WGI żaden podmiot uprawniony do takiej działalności nie wraził chęci rozmowy na temat takiego przeniesienia. W tej sytuacji WGI Consulting miała podjąć działania zmierzające do materializacji obligacji, co pozwoliłoby jej na samodzielne prowadzeni ewidencji. Zamrożenie aktywów w Stanach Zjednoczonych i konfiskata dokumentów zatrzymały ten proces.
- Tak długo, jak mieliśmy realny wpływ na to, co dzieje się w WGI DM i WGI Consulting, cały proces ewidencji obligacji prowadzony był w sposób rzetelny – mówił M.S.
Jego zdaniem prokuratura błędnie interpretuje pojęcie środków, które amerykańska Wachovia Securities postawiła do dyspozycji WGI Consulting - korzysta z pewnych definicji, które mogą być uznane za skróty myślowe, ale jednocześnie te skróty prowadzą prokuraturę do błędnych wniosków.
Chodzi m.in. o lewarowanie inwestycji w Wachovii. Dzięki temu WGI dysponowała większymi kwotami niż faktycznie wpłaciła. M.S. wspominał, że WGI wpłaciła do Wachovii około 35 mln USD, a dysponowała portfelem, który często przekraczał 150 mln USD.
Oskarżony podkreślał, że środki przechowywane na rachunku bankowym w Polsce i w Wachovii były środkami WGI Consulting, a nie klientów WGI DM, bo pieniądze pozyskane z emisji obligacji stają się środkami emitenta. Dopiero w terminie wykupu obligacji pojawia się zobowiązanie wobec obligatariuszy. M.S. przypominał, że jest to ogólnie przyjęty standard. WGI Consulting środki pozyskane z emisji obligacji inwestowała więc w Wachovii w swoim imieniu i na własną rzecz. Nie była firmą inwestującą w imieniu konkretnych klientów, czy też klientów WGI DM.
- Odkładając na bok to, że obydwie spółki miały w nazwie WGI, powiązania osobowe i medialny wydźwięk całej sprawy, była to klasyczna, rynkowa, komercyjna relacja między emitentem obligacji, pośrednikiem jakim był WGI DM i obligatariuszami – zapewniał M.S.
Pieniędzy nie wyprowadzaliśmy
M.S. za nieprecyzyjne uznał sformułowania prokuratury o inwestycjach w nieruchomości i nie wywiązaniu się z warunków transakcji związanej z tymi nieruchomościami.
- Jeżeli ktoś nabędzie obligacje spółki deweloperskiej czy paliwowej to nie oznacza, że handluje paliwami czy nieruchomościami – tłumaczył M.S.
Chodziło o to, że makler z Wachovii nakłonił polską grupę do zainteresowania projektami deweloperskimi w Stanach Zjednoczonych. Z wywodu oskarżonego wynikało, że chodziło o wykupywanie zdewastowanych osiedli w biednych dzielnicach, ich odnawianie, a następnie wynajmowanie mieszkań i sprzedaż zrewitalizowanych i skomercjalizowanych osiedli REIT-om. Miała się tym parać spółka RML Development. WGI Consulting kupiła jej zabezpieczone hipotecznie obligacje z opcją zamiany długu na udziały w spółce. Pierwszy projekt dotyczył 200 mieszkań. WGI Consulting miała przy tym obejmować obligacje i płacić za nie stopniowo, wraz z postępami prac. M.S. twierdził, że RML prowadziła projekt „absolutnie rzetelnie”, ale jak to często bywa wystąpiły przesunięcia w harmonogramie robót. Nieprzekazanie przez WGI Consulting do RML całości umówionych kwot w umownym terminie wynikało właśnie z tych opóźnień.
M.S. nie zgodził się z tym, że on i Ł.K. wyprowadzali pieniądze ze spółki WGI Europe, powołanej do inwestycji w papiery RML. Chodziło o pożyczki, jakich im udzieliła spółka z grupy WGI. Podkreślał, że pożyczki miały formę pisemną, odsetki korzystne dla pożyczającej spółki, a terminy zwrotu pożyczek były skorelowane z terminami kolejnych inwestycji w papiery RML.
- Środki te byłyby przez nas zwrócone najpóźniej w terminach zawartych w tychże umowach. Oczywiście nie braliśmy pod uwagę, że wydarzą się te wszystkie rzeczy, które się wydarzyły wokół spółek WGI. Nie zakładałem, że zostaną zajęte wszystkie moje prywatne aktywa – podkreślał M.S.
Nie zgodził się również z tezą prokuratury, że straty jednego z klientów WGI były finansowane z pieniędzy innych. Wyjaśniał, że klient ten oczekiwał większych zysków kosztem większego ryzyka i dlatego został dla niego otwarty indywidualny rachunek na platformie IFX, na którym były realizowane strategie inne niż standardowe. Straty były zaś bilansowane z potrąceń na standardowym rachunku, jaki klient ten miał w WGI DM.