Profesor SGH spełnił dziecięce marzenie. Raz w miesiącu prowadzi miejski autobus

Justyna Klupa
opublikowano: 2025-09-13 13:30
zaktualizowano: 2025-09-12 14:00

Michał Wolański, przedsiębiorca i profesor SGH, w niektóre soboty zamienia elegancki garnitur na uniform kierowcy autobusu. Nie dla pieniędzy – dla pasji. Bo, jak mówi, warto mieć odskocznię, która uczy pokory, dystansu i szacunku do pracy innych ludzi.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Ekonomista transportu z wykształcenia, dyrektor Instytutu Infrastruktury, Transportu i Mobilności Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, jest członkiem rady nadzorczej Centralnego Portu Komunikacyjnego, właścicielem firmy doradczej Wolański i współzałożycielem Koleo – platformy sprzedaży biletów kolejowych. Mimo długiej listy obowiązków znajduje czas na hobby – uważa, że każdy przedsiębiorca powinien mieć pasje, dzięki którym może uciec od codziennych problemów.

W jego przypadku odskocznią jest sport. Miłość do aktywności fizycznej przyszła naturalnie – tata miał uprawnienia do nauczania narciarstwa, mama – tenisa. Babcia, zanim została profesorką Akademii Wychowania Fizycznego, była zawodową koszykarką.

– Ja również w wieku 18 lat zdobyłem uprawnienia do nauczania narciarstwa, a jako 12-latek – patent żeglarza. Obecnie prócz narciarstwa zjazdowego staram się uprawiać ski-touring, czyli samodzielne wchodzenie na nartach na szczyt, bez korzystania z wyciągów. Regularnie chodzę na siłownię, co roku jeżdżę na rowerze po górach. Kiedyś też dużo pływałem i żeglowałem oraz chodziłem na gimnastykę sportową – mówi Michał Wolański.

Doktorat i prawo jazdy kat. D

Nie planował jednak kariery sportowej. Marzył o… prowadzeniu pojazdów komunikacji miejskiej. Już jako dziecko pytał rodziców, jakie studia trzeba skończyć, żeby zostać motorniczym tramwaju. Z upływem lat pozostawał wierny swojej pasji. Na studiach działał w Klubie Miłośników Komunikacji Miejskiej w Warszawie – był nawet jego wiceprezesem. Wówczas zdobycie wykształcenia i doświadczenia zawodowego było dla niego priorytetem, więc prawo jazdy kategorii D uzyskał dopiero w wieku 27 lat, po skończeniu doktoratu.

– Sprowokował mnie kolega, który akurat spodziewał się dziecka i chciał mieć zapasowy zawód. Tak się jednak dziwnie złożyło, że przed pierwszymi badaniami lekarskimi pokłócił się z rejestratorką i wyszedł. Ja natomiast wykazałem się większą konsekwencją w dążeniu do celu – wspomina przedsiębiorca.

Aktualnie sprawdza się jako kierowca autobusu miejskiego w Warszawie – ogranicza się jednak do jednej dwudziestej etatu, czyli 10 jazd w roku. W przeszłości miał okazję prowadzić autobusy w Bydgoszczy, Krakowie i Gdyni. Szczególnie pozytywnie zaskoczyła go Bydgoszcz, gdzie kierowcy komunikacji miejskiej mają do dyspozycji bardzo dobrą nawigację. Dlaczego, mimo tylu obowiązków, decyduje się prowadzić autobus miejski?

– To fajne uczucie wiedzieć, że nawet będąc profesorem, potrafię się utrzymać z pracy własnych rąk. Poza tym to uczy szacunku dla ciężkiej pracy wielu ludzi zatrudnionych na tym stanowisku. Niestety, kierowcy spotykają się z brakiem szacunku. W wielu krajach mówi się im dzień dobry i do widzenia – w Polsce jest to dziwne, pasażer zwraca się do kierowcy głównie wtedy, gdy autobus ostro zahamuje, spóźnia się lub jedzie zbyt dynamicznie – mówi profesor SGH.

Nie bez znaczenia jest też, że zmniejsza się liczba zainteresowanych pracą na tym stanowisku. Ludzie niechętnie pracują w godzinach nocnych lub wstają na pierwszą zmianę. Jeśli mogą wybrać inny zawód – robią to, nawet jeśli mają zarabiać mniejsze pieniądze.

Pamiętne kraksy

Mimo upływu czasu doskonale pamięta pierwszy dzień za kółkiem. Towarzyszył mu wtedy spory stres.

– To była Noc Muzeów, więc pełen autobus i nietypowe trasy oraz kursowanie do późna w nocy. Miałem swoją ulubioną linię – 175 na lotnisko, korzysta z niej wielu turystów, którym można – i trzeba – pomóc. Niestety, firma, w której pracuję, już jej nie obsługuje – ubolewa Michał Wolański.

W pamięci utkwiła mu kolizja – z jego winy. Prowadząc miejski pojazd, stłukł lusterko, uderzając w drugi autobus. Zdarzyło się to w dniu Wszystkich Świętych na pętli Metro Młociny, a w okolicy były najważniejsze osoby zarządzające warszawską komunikacją miejską. Inną kolizję spowodował taksówkarz.

– Kierowca uderzył lusterkiem w mój autobus, zarysował go i odjechał. Takie sytuacje naprawdę wytrącają z równowagi… Tym bardziej że przed obejrzeniem obrazu z kamery trudno mieć 100 proc. pewności, co się stało. To bardzo dziwna sprawa, bo jeśli sprawca ucieknie z miejsca kolizji, ubezpieczyciel ma prawo wystąpić do niego z regresem o wypłacone odszkodowanie, czyli w praktyce – ubezpieczenie nie działa. Ucieczka opłaca się w zasadzie głównie osobom pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Chyba że ów kierowca tego nie zauważył, ale czy można nie zauważyć lusterka lecącego w górę – zastanawia się właściciel firmy Wolański.

Pasja uczy cierpliwości

Przyznaje, że są zaskakujące rzeczy w pracy kierowcy autobusu, jednak najbardziej zadziwia go podejście zarządzających transportem do kierowców.

– Na przykład w każdym autobusie jest komputer, który sprawdza, czy kierowca nie odjechał przed czasem albo nie zgubił trasy. I on jest nastawiony na kontrolę kierowcy, a nie jego wspomaganie, pokazywanie mu, co zrobić, by się nie zgubić w gąszczu objazdów. Zresztą czasami trasy objazdowe nawet nie są zaprogramowane – wskazuje Michał Wolański.

Praca daje mu nie tylko radość, ale uczy też pokory i cierpliwości.

– Nawet najgorszy korek kiedyś się skończy, trzeba go spokojnie przeczekać. To jednak dość uniwersalna lekcja, można się tego nauczyć w wielu miejscach – w przeszłości startowałem w maratonach rowerowych i wniosek był podobny – konkluduje przedsiębiorca.