Gość Radia Pin uważa, że polityka ma to do siebie, że jak jest problem, to
się go dzisiaj stara rozwiązać, nie bardzo myśląc o konsekwencjach. A będą one
dosyć bolesne.
Rybiński uważa przy tym jednak, że odrzucenie planu będzie
niedobrym scenariusze dla rynków, dlatego że oznaczać to będzie, iż rynek jest
niepłynny na toksyczne instrumenty, więc straty się będą pogłębiały.
- Rynek
nieruchomości w Stanach ciągle idzie na południe, czyli ceny spadają. Banki będą
miały coraz większe straty i szereg banków upadnie, dotyczy to w szczególności
średniej wielkości banków zaangażowanych na rynku nieruchomości w Stanach, ale
być może i niektóre z dużych banków w skali międzynarodowej operujące. I to
oznacza, że kryzys się będzie pogłębiał, będzie rosło ryzyko recesji – ocenia
były wiceprezes NBP.
Nie przecenia skali obecnego kryzysu. Twierdzi, że nie będzie porównywalny do tego z lat 30-tych minionego wieku.
- Nie ma co mówić i porównywać, mimo że, niektórzy to robią. Dlatego że lata trzydzieste, to była sytuacja, w której popełniono kardynalne błędy w polityce pieniężnej i zacieśniono politykę pieniężną w sytuacji, w której rynek potrzebował wręcz przeciwnych działań. Dzisiaj stopy procentowe realne są ujemne prawie na całym świecie, nieliczne kraje mają dodatnie stopy procentowe, a banki centralne wpompowują setki milionów dolarów, euro i funtów w rynek, zasilając system w płynność – mówi Rybiński.
Zakłada, że „plan Paulsona”, a właściwie jakaś jego wersja wejdzie w życie. Pytanie tylko, w jakich transzach, czy to 800 mld, czy to będzie 250 mld i kawałkami dalej. Natomiast, jeżeli by się okazało, że to się nie uda z powodów politycznych, to wówczas inwestorzy zaczną się zastanawiać, które z banków europejskich, tych dużych, mogą mieć podobne problemy jak banki amerykańskie. Wskaźnik zalewarowania niektórych banków europejskich jest dosyć duży i wówczas pojawią się silne spadki cen akcji tych instytucji. Banki będą musiały sięgnąć po podwyżki kapitału.
Nie jest przy tym optymistą. Ocenia, że jeżeli nawet „plan Paulsona” zostanie przyjęty, to liczba banków, które upadną w perspektywie najbliższego roku i tak będzie bardzo duża.
- Sektor finansowy rozrósł się do rozmiarów takich niestabilnych zupełnie, i żeby on dalej mógł funkcjonować sprawnie, musi się skurczyć. Przypomnę, że zyski sektora finansowego jeszcze 20 lat temu, to było tylko 10 % zysku ogółem wszystkich firm w Stanach, a doszło do 40%. Stały się nienaturalnie wielkie – szacuje Rybiński.
Ocenia ewentualne przyjęcie rozwiązań zaproponowanych przez amerykańskiego sekretarza stanu za swoiste „zamiatanie pod dywan”, załatwienie problemu na dzisiaj. Zwraca też uwagę, na zagrożenie wynikające z okresu w jakim kryzys się zrodził. W gorącym okresie kampanii prezydenckiej w USA.
- To jeden z ważnych elementów tej układanki. Ale rząd przejmie myślę, że nawet nie 700 mld, bo jak się to uczciwie policzy, to pewnie między bilion a dwa biliony dolarów. To są te straty, czy te aktywa, które pewnie trzeba przejąć. To na jakiś czas załatwi problemy, ale przecież to nie przywróci zaufania w 5 minut na rynki finansowe. Tam musi nastąpić szereg zmian w zarządzaniu ryzykiem. Ludzie, którzy stracili zaufanie inwestorów, muszą być wymienieni. To zajmie troszkę czasu. Instytucje muszą się połączyć, musi dojść do podniesienia kapitału i musi dojść do tego, o czym już dziś zaczynają mówić. Musi dojść bardzo szybko do przesunięcia akcentów, jeśli chodzi o to, gdzie jest centrum finansowe świata. Będzie przesuwało się bardzo szybko ze Stanów Zjednoczonych do Azji. I ten kryzys ten proces przyspieszy – mówi gość Radia Pin.
Rybiński widzi spore zagrożenia dla dolara.
- Jeżeli Stany Zjednoczone będą na taką skalę przejmowały zagrożone aktywa, których nikt nie chce, trzeba będzie wyemitować bardzo dużo obligacji i zadłużyć się dalej na świecie. Stany na razie mogły się zadłużać prawie bez żadnych konsekwencji, bo banki centralne całego świata, inwestorzy traktowali dolara jako bezpieczne aktywa. Ta percepcja może się zmienić. Może się okazać, że ludzie będą się zastanawiali czy amerykańska waluta jest naprawdę nadal bezpieczna. Jeżeli taka percepcja by się przełożyła na działania inwestorów, to tego trzeba się bać, bo to oznacza olbrzymi odpływ kapitału ze Stanów Zjednoczonych na rynki, które będą postrzegane jako bardziej wiarygodne. Olbrzymią deprecjację - ostrzega ekonomista.
Uważa, że w tej sytuacji kraje azjatyckie i Unia Europejska będą postrzegane jako przynajmniej równoprawne i tak samo bezpieczne miejsce do inwestowania środków, jak Stany Zjednoczone.
Cieszy Rybińskiego to, że pojawia się coraz więcej głosów i zrozumienia, że
żeby rozwiązać globalne problemy, to nie wystarczy sam tylko FED, który patrzy
na swoją sytuację w Stanach Zjednoczonych, i mało go obchodzi to, co się dzieje
reszcie świata. Uważa, że potrzebna jest instytucja o mandacie globalnym,
natomiast na pewno nie potrzebna jest cała masa regulacji, w poszczególnych
krajach.