Można powiedzieć, że koronakryzys zaczął się na rynkach surowcowych. Ceny commodities mocno spadały już w styczniu i lutym 2020 r., podczas gdy giełdowe indeksy dzielnie atakowały historyczne szczyty. Gdy w lutym na łamach „Pulsu Biznesu” zastanawialiśmy się, który z tych rynków ma rację, trudno było przewidzieć, że rynek akcji może się mylić aż tak bardzo i tak długo pozostawać oderwany od rzeczywistości.
Ale to Wall Street przechorowało chińskiego koronawirusa znacznie szybciej i łagodniej, niż realna gospodarka i powiązane z nią rynki surowcowe. Podłączone pod bilionowe kroplówki z banków centralnych rynki akcji zaczęły odbijać jeszcze pod koniec marca. Dołek na rynkach surowcowych wypadł blisko miesiąc później. Niektóre sektory otarły się wręcz o agonię, czego przejawem były przejściowo ujemne notowania jednej serii kontraktów na amerykańską ropę WTI.

Zdechły kot, czy coś więcej?
W kwietniu 2020 r. surowcowy indeks CRB wyznaczył najniższą wartość w swej 26-letniej historii. Inny popularny wyznacznik cen commodities – czyli indeks S&P GSCI – cofnął się do poziomów z końca lat 80. Był to absolutnie historyczny moment, gdy świat dusił się od nadmiaru ropy naftowej i innych surowców przemysłowych.
Przez ostatnie osiem miesięcy indeks CRB podniósł się o przeszło 60 proc., lecz wciąż pozostaje wyraźnie poniżej minimum z czasów apogeum globalnej recesji w 2009 r. Co więcej, wskaźnik ten ledwo zdołał wykonać ruch powrotny do poziomów z początku 2016 r., który to okres do niedawna mógł uchodzić za dołek wieloletniej surowcowej bessy. Zatem na gruncie czysto technicznym wciąż zbyt wcześnie jest mówić o początku hossy. Nikt się nie zdziwi, jeśli w 2021 r. tegoroczne wzrosty okażą się klasycznym „odbiciem zdechłego kota”.
Lista najmocniej drożejących surowców daje jednak do myślenia. Pierwsze miejsce zajmuje… drewno, na nowojorskiej giełdzie towarowej notowane najwyżej w historii i w dodatku blisko dwa razy wyżej niż jeszcze pół roku temu. Przez ostatnie sześć miesięcy gaz ziemny z USA podrożał o 64 proc., a ruda żelaza o blisko 50 proc. Węgiel z odbiorem w Rotterdamie kosztuje o 47 proc. więcej niż pół roku temu. Wysoko na liście są też produkty KGHM-u: srebro (+44 proc.) oraz miedź (+39 proc.). Wśród 40 najważniejszych surowcach notowanych na światowych giełdach nieznacznie tańsze niż pół roku temu są tylko uran i sok pomarańczowy. Lecz zarazem oba te surowce kosztują o 18-20 proc. więcej niż na początku roku. Wyraźnie z tyłu zostały tylko nowojorskie kontrakty na mleko, notowane o blisko jedną czwartą niżej niż w czerwcu.

Narodziny cyklu
Tegoroczny wzrost cen surowców przynajmniej w krótkim terminie wiązane są z kilkoma czynnikami. Po pierwsze, poza nękaną lockdownami Europą na świecie trwa ożywienie gospodarcze po wiosennym załamaniu koniunktury. Szczególnie dobrze widoczne jest ono w Chinach i innych krajach Dalekiego Wschodu, które dość szybko i sprawnie stłamsiły epidemię COVID-19. A to właśnie ten region świata generuje gros zapotrzebowania na surowce rolne i przemysłowe. Po drugie, w krajach rozwiniętych zamknięty jest obecnie przede wszystkim sektor usług. Konsumenci niemogący wydać pieniędzy na podróże czy rozrywki, zwiększają zakupy towarów, o czym świadczą choćby bardzo dobre dane dochodzące z przemysłu – nawet europejskiego. A do produkcji potrzeba przecież surowców. Po trzecie, w kilku przypadkach rynkowi dały się we znaki ograniczenia w wydobyciu będące skutkiem antycovidowych zakazów i restrykcji. Wreszcie po czwarte, swoje trzy grosze dorzuca słabnący dolar, w którym notowane są niemal wszystkie najważniejsze surowce.
Jednakże patrząc w dłuższym terminie rynki surowcowe podlegają wieloletnim cyklom. Wynika to z faktu, że podaż bardzo powoli reaguje na zmieniające się ceny. Ze względu na wysokie koszty utopione nikt nie zamyka kopalni z dnia na dzień, nawet jeśli przynosi ona spore straty. Tak samo uruchomienie nowego zakładu górniczego nie odbywa się z dnia na dzień. W sektorze wydobywczym procesy inwestycyjne trwają latami.
I tak samo jest z cyklem surowcowym. Bessa w sektorze commodities rozpoczęła się wiosną 2011 r. Zakładając, że już się zakończyła, to trwała dziewięć długich lat. Podobne rzeczy się już jednak w historii zdarzały. Tyle tylko że ze względu na silny spadek siły nabywczej USD na długoterminowe trendy nie warto patrzeć przez pryzmat cen nominalnych. Cykliczność dobrze widać dopiero, gdy zestawimy ze sobą ceny surowców i ceny akcji.
W historii ostatnich 50 lat mieliśmy okresy, gdy surowce drożały znacznie szybciej niż akcje, co ilustruje rosnący iloraz surowcowego indeksu S&P GSCI TR oraz indeksu S&P500. Tak było choćby w latach 70., w drugiej połowie lat 80., czy wreszcie w pierwszej dekadzie XXI wieku. Przeciętna długość takiego cyklu surowcowego (od szczytu do szczytu) wynosi około 200 miesięcy, czyli ponad 16 lat.
Poprzedni dołek cyklu surowcowego wypadł 20 lat temu podczas szczytu pierwszej bańki internetowej. Relatywny szczyt obserwowaliśmy latem 2008 r., gdy trwał wielki kryzys finansowy, a ropa naftowa kosztowała blisko 150 USD za baryłkę. Od tego czasu ceny surowców generalnie podążały w dół, podczas gdy na rozwiniętych (a zwłaszcza amerykańskich) rynkach akcji szalała hossa, przerywana jedynie krótkotrwałymi (aczkolwiek niekiedy ostrymi) korektami. W efekcie w ciągu ostatnich 50 lat surowce nigdy nie były tak tanie w stosunku do akcji.
Historyczne doświadczenia pokazują, że trend za każdym razem się odwraca. Jednakże nikt nie jest w stanie zagwarantować, że odwrócił się on właśnie w kwietniu 2020 r. A nawet jeśli, to w międzyczasie może się on jeszcze cofnąć tak, jak to miało miejsce w 1987. Za to gdy już wiatr się odwróci, to powinien dmuchać w surowcowe żagle przez następnych kilka lat, statystycznie do połowy obecnej dekady.