Rynki: Jaki styczeń, taki cały rok

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2011-02-25 00:00

Spodziewana przez większość analityków styczniowa korekta na wielu rynkach się nie zmaterializowała. Straszak w postaci zadłużenia Portugalii wpływał wyraźniej jedynie na rynki europejskie. W USA zaowocował po prostu wejściem rynku w konsolidację. Nasz rynek akcji zachowywał się słabiej niż inne rynki europejskie. Nie potrafił pobić rekordów z 2010 r., co indeksom w Niemczech, Francji czy USA udało się bez problemów. Można powiedzieć, że marzenie zarządzających się spełniło — styczeń zakończył się zwyżką indeksów. A podobno jaki styczeń, taki cały rok… Nie traktujmy jednak tego powiedzenia zbyt poważnie.

Zastanowić się trzeba, dlaczego nasz rynek był taki słaby. Po pierwsze — nasi zarządzający w większości oczekiwali styczniowej korekty, więc bardziej akcje sprzedawali, niż kupowali. Po drugie — zaproponowana przez rząd obniżka składki wpłacanej do OFE mogła niektórych graczy wystraszyć. Niepotrzebnie, bo — po pierwsze — OFE odpowiadają jedynie za około 13 proc. akcji będących w wolnym obrocie, a po drugie — wszyscy wiemy, że nadążają jedynie za trendami nadawanymi przez zagranicę. Niedługo ten czynnik przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.

Wróćmy na rynki globalne. Obawy o wypłacalność Portugalii pojawiały się wyjątkowo szybko, bo tuż po rozpoczęciu roku, co mogło nieco dziwić. Portugalia z założenia (pisałem o tym kilka razy) jest jednak niewielkim problemem. Prawdziwym będzie Hiszpania (nadal tak zakładam), ale to pewnie gdzieś koło maja. Nic dziwnego, że ta mielizna rynkowa została szybko pokonana. Dość szybko pojawiły się informacje o możliwym zwiększeniu pakietu pomocowego przez UE. Poza tym dowiedzieliśmy się, że Chiny i Japonia kupują obligacje krajów PIIGS. To doprowadziło do zakończenia tej minikorekty. Hossa napędzana drukiem pieniędzy trwała.

Pojawia się jednak problem, którym jest rynek obligacji. Warto wspomnieć o lutowym wystąpieniu szefa Fed przed Komisją Budżetową Izby Reprezentantów. Ben Bernanke mówił zadziwiające rzeczy o inflacji i rynkowych stopach procentowych. Stwierdził, że inflacja jest nadal zbyt niska, a oczekiwania co do jej przyszłej wielkości stabilne. Powiedział też, że nie boi się jej wzrostu z powodu zwyżki cen surowców i żywności, bo bezrobocie jest wysokie. Szef Fed chyba od dawna nie widział wykresów cen miedzi, pszenicy, kukurydzy, soi, ryżu… Albo widział i opowiada bajki, żeby uspokoić rynki.

Mało tego, stwierdził też, że nie jest zaniepokojony wysoką rentownością obligacji. Uważa, że to objaw optymizmu dotyczącego przyszłości gospodarki. Nie widzi, że wzrost rentowności, mimo kupowania obligacji przez Fed, musi doprowadzić do wybicia z ćwierćwiecznego kanału trendu spadkowego, a to zamorduje gospodarkę. Można sobie wyobrazić, co stanie się w czerwcu, jeśli Fed nie postanowi o przedłużeniu programu druku pieniądza. Wtedy gracze mogą się naprawdę przerazić, bo przecież rentowność obligacji to nic innego jak rynkowe stopy procentowe. Jest też benchmarkiem dla rynku kredytowego. Kolejny szef Fed bardzo się (według mnie) myli. l