Europejskie napięcie narasta natomiast wraz ze zbliżaniem się czwartku 31 października, który ma być ostatnim dniem Zjednoczonego Królestwa w Unii Europejskiej. Boris Johnson premierem jest prawie miesiąc, ale brexit nie zbliżył się ani o krok do jakiejś cywilizowanej formuły. Podobnie jak Theresa May, jej następca przegrał w Izbie Gmin wszystkie głosowania, doczekał się zaś ustawy wykluczającej rozwód z UE na dziko. Na dodatek obwiniany jest o okłamanie Elżbiety II i wyłudzenie od królowej zgody na zawieszenie prac parlamentu.

Mimo ustawy strona unijna jest zaniepokojona perspektywą brexitu bezumownego. Parlament Europejski przegłosował 544:126, przy 38 eurodeputowanych wstrzymujących się i 43 nieobecnych, kolejną rezolucję, sygnalizując otwarcie na przesunięcie daty z 31 października na później. Postawił zarazem warunek, że musi to mieć jakiś sens, np. zatwierdzenie umowy, przeprowadzenie kolejnego referendum lub wyborów.
Rezolucja ma znaczenie jedynie moralne, albowiem decyzyjność należy do Rady Europejskiej (RE). To prezydenci/premierzy mogą na szczycie 17-18 października jednomyślnie zdecydować o kolejnym już przeciągnięciu procedury. Traktat jednak nakazuje, by zrobili to „w porozumieniu z danym państwem członkowskim”, czyli z… Właśnie, z kim? Decyzyjnym uczestnikiem szczytu będzie oczywiście Boris Johnson, który osobiście wyklucza opóźnienie, ale z drugiej strony związany jest podpisaną przez królową ustawą.
Czy przy braku jego wniosku RE będzie mogła w akcie desperacji wyznaczyć nowy termin… jednostronnie, wyciągając rękę ponad głową premiera do Izby Gmin oraz oczywiście Elżbiety II? Takie pytanie w dotychczasowej historii EWG/UE było wręcz niewyobrażalne. Ale również secesji ze wspólnoty nikt sobie nie wyobrażał…