Fot. ARC
Całkiem niedawno pisałem, że producenci smartfonów dwoją się i troją, żeby zaprezentować klientom jakąś innowację. Najnowszy gadżet LG tylko to potwierdza.
Producenci rzeczywiście kombinują, jak mogą, bo klienci coraz rzadziej chcą wymieniać swój sprzęt. Chyba że są maniakami, którzy ustawiają się w kolejce do sklepu dzień po premierze kolejnej generacji ulubionego modelu. Innowacje są różne – niektórzy wkładają do urządzeń elastyczne, giętkie wyświetlacze, inni próbują ukryć przednią kamerę pod ekranem, żeby tafla do wyświetlania nie była niczym zakłócona. Wszyscy ścigają się oczywiście w kategoriach takich, jak jakość zdjęć czy długość pracy na jednym ładowaniu. LG zrobiło to inaczej.
Gdy wydaje się, że wszystko już było, zawsze pojawia się ktoś, kto wymyśli coś nowego. Nieważne, czy ma to sens, czy się przyjmie, ale ważne, żeby kombinować i nie wychodzić z procesu poszukiwania innowacji. Koncern pokazał smartfon wyposażony w dwa ekrany. Nic nowego? Urządzenie nie otwiera się jednak jak książka albo laptop i nie wykorzystuje technologii elastycznych wyświetlaczy. W zasadzie wszystko mówi nazwa LG Wing.
Fot. ARC
Pora na szczegóły, czyli o co tyle szumu. Smartfon w normalnym trybie przypomina inne flagowe urządzenia konkurencji. Spory 6,8-calowy wyświetlacz można jednak obrócić o 90 stopni, dzięki czemu na dole odsłania się mniejszy 3,9-calowy. Główny ekran zaczyna wtedy przypominać skrzydła, więc wybór nazwy staje się bardziej zrozumiały.
Najlepiej podsumował pomysł recenzent portalu PhoneArena, który stwierdził, że Wing wygląda dziwnie: trochę jak jakieś zwariowane urządzenie wymyślone przypadkowo podczas korporacyjnej burzy mózgów i – również przypadkowo – puszczone dalej. LG jest zresztą znane z eksperymentowania na rynku telefonów, choć niekoniecznie przekłada się to na wyższą sprzedaż. Na pewno jednak smartfony tej firmy wzbudzają sensację i nie inaczej jest z najnowszym „skrzydełkiem”. Innymi słowy, tłumów do kasy nie będzie, ale już przy stoisku z modelami prezentacyjnymi na pewno ustawi się kolejka. Zresztą pierwsze nieoficjalne doniesienia, które pojawiły się w sieci, mówią, że w Korei Południowej liczba zamówień w przedsprzedaży sięgnęła 1275. Smartfon kosztuje tam równowartość około 950 USD, więc nie jest to sprzęt tani, ale nie ma też tak kosmicznej ceny, jak wiele składanych gadżetów z elastycznymi ekranami.
To propozycjach dla tych, którym multitaskiing wyznacza kierunek w życiu. Na jednym ekranie mogą wyskakiwać powiadomienia, może pojawić się kalendarz lub coś w tym stylu, a w tym samym czasie na tym większym wyświetlane będzie wideo bez wyskakujących okienek. Użytkownik może też wykorzystać mniejszy wyświetlacz jako płytkę z klawiaturą, a większy jako pole dla pisanego maila. Przydaje się to również podczas korzystania z aplikacji z nawigacją i jednoczesnym wykonywaniu innej czynności na dodatkowym ekranie obok. Dzięki funkcji Multi App możliwe jest natomiast tworzenie skrótów do par aplikacji, które używane są zwykle razem. Nie tylko pracą człowiek jednak żyje, więc jakiś sposób na wykorzystanie Winga znajdą też pewnie zapaleni gracze. Zresztą LG, mimo że nasuwa się to niejako automatycznie, unika myślenia o „skrzydełku” tylko w kontekście pracy, a raczej przedstawia go jako narzędzie do konsumowania rozrywki w inny sposób.
Przedstawiciele koncernu używają wielkich słów, mówiąc i pisząc o „nowej erze”, „wyzwaniu dla branżowego status quo” czy „nowych sposobach myślenia o smartfonie”. Przesada? Ot, taki piarowy żargon, choć smartfon rzeczywiście jest chyba czymś więcej niż gadżeciarską ciekawostką. LG potrzebuje nie tylko ciekawostek, ale realnych wyników sprzedażowych, bo według najnowszego raportu IDC w drugim kwartale roku, mocno naznaczonym pandemią, nie wbiło się do czołówki producentów tych urządzeń na świecie. Firma wierzy jednak w moc ekranów i oferuje już choćby rozkładany jak książeczka model G8X ThinQ DualScreen. Poza fatalną nazwą ma dwa ekrany OLED o przekątnej 6,4 cala, pomagające utrzymać wydajność wielozadaniowca.
Fot. ARC
LG Wing ma zdecydowanie lepszą nazwę i jest pierwszym dzieckiem inicjatywy Explorer Project. Jeśli pierwszym, to zapewne nie ostatnim, więc możemy się spodziewać, że Koreańczycy jeszcze spróbują nas czymś zaskoczyć, a że odwagi im nie brakuje, to... sami wiecie co. Chyba że będzie tak, jak przewiduje szef Facebooka Mark Zuckerberg, który twierdzi, że ekrany nie będą nam w przyszłości potrzebne. Wystarczą gogle, okulary i rzeczywistość rozszerzona.