Straż Bałtycka jako tropiciel cieni

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-01-14 20:00

Regionalny szczyt ośmiu bałtyckich państw członkowskich Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) w Helsinkach zakończył się wyjątkowo konkretną decyzją polityczną.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Mark Rutte, sekretarz generalny sojuszu, osobiście oznajmił powołanie Straży Bałtyckiej, której celem będzie wzmocnienie bezpieczeństwa naszego wspólnego akwenu z wykorzystaniem fregat, samolotów patrolowych oraz innych rodzajów uzbrojenia. Nowa inicjatywa ma zapewnić państwom NATO lepszy nadzór i odstraszanie z wykorzystaniem nowych technologii, w tym dronów morskich. Jak to bywa z kierunkowymi decyzjami politycznymi na razie nie sprecyzowano, jakie formacje i w jakiej liczbie znajdą się w składzie nowej sojuszniczej służby. Brak także choćby wytycznych, jak Straż Bałtycka będzie finansowana. Witając bardzo oczekiwaną inicjatywę wypada wyrazić nadzieję, by sprawność i skuteczność nowej formacji NATO była znacznie lepsza od dorobku agencji Frontex, która jest służbą Unii Europejskiej.

Bałtyk jest morzem wewnętrznym NATO i UE — z rosyjskim wyjątkiem — ale zarazem morzem otwartym. Strefa wód terytorialnych każdego państwa sięga tylko do 12 mil morskich, czyli niecałych 22,3 km. Dalej rozciąga się strefa ekonomiczna, która ma naturalnie status wód międzynarodowych, po których może pływać każdy statek pod dowolną banderą. W tym obszarze istnieją oczywiście zastrzeżenia co do uprawnień państw nadbrzeżnych, ale generalnie panuje tam wolność żeglugi morskiej oraz powietrznej. I właśnie ta wolność w ostatnim czasie bywa wykorzystywana nie tylko do przewozu towarów, w tym naturalnie do/z portów Rosji, lecz także do tzw. incydentów, czyli po prostu ataków na infrastrukturę krytyczną, której coraz więcej układa się na dnie dość płytkiego Bałtyku. Ostatnim bulwersującym przykładem było jednoczesne uszkodzenie kabla elektroenergetycznego EstLink2 oraz kilku kabli telekomunikacyjnych na Zatoce Fińskiej, do czego doszło w… Boże Narodzenie. Błyskawiczna reakcja służb Finlandii pozwoliła na zatrzymanie niemal na gorącym uczynku sprawcy — na razie ze statusem podejrzanego — uszkodzenia kabli, czyli tankowca Eagle S należącego do rosyjskiej tzw. floty cieni. Właśnie ta nielegalna według rygorów prawa morskiego kategoria statków wykorzystywanych przez Rosję stanowi szczególne zagrożenie dla bezpieczeństwa żeglugowego i środowiskowego nie tylko na niewielkim Bałtyku, lecz generalnie na morzach i oceanach. Mające często status pływającego złomu jednostki nie tylko zagrażają podwodnej infrastrukturze, lecz również zwiększają ryzyko związane z zatopioną w morzu amunicją chemiczną. Oczywiście ten proceder znacząco wspiera nielegalne finansowanie agresywnej wojny Rosji przeciwko Ukrainie.

Morze Bałtyckie ma taki kształt, że NATO mogłoby teoretycznie postawić skuteczną blokadę na jego wlocie/wylocie. Jak pamiętamy z historii, we wrześniu 1939 r. tropiony ORP Orzeł przełamał właśnie taką blokadę Kriegsmarine i się wydostał, ale przecież był okrętem podwodnym. W działalności przestępczej takie jednostki są używane do przemytu ludzi oraz narkotyków, ale ropy naftowej pod lustrem wody się nie chowa. Oczywiście hipotetyczna akcja NATO byłaby pogwałceniem światowego prawa morskiego, zatem Straż Bałtycka będzie musiała działać bardziej punktowo, przede wszystkim z wykorzystaniem nowoczesnych środków rozpoznania satelitarnego i powietrznego. Całkiem wyobrażalne staje się uruchomienie powszechnie dostępnego systemu śledzenia jednostek pływających analogicznego do FlightRadaru, który namierza statki powietrzne, nawet takie, które starają się mu umknąć wyłączaniem transponderów. Może to wizja zbyt futurystyczna, ale raczej prędzej niż później się zmaterializuje. Na razie liczmy przynajmniej na skuteczne rozpięcie takiego parasola rozpoznawczo-ochronnego nad Bałtykiem.