Przez 35 lat od zmiany ustroju tylko raz jednej ekipie udało się zdążyć przed Sylwestrem – rząd Leszka Millera budżet na 2003 r. ukończył w parlamencie i przekazał do prezydenckiego podpisu 18 grudnia 2002 r. Najważniejszą przyczyną szkodliwego spóźnialstwa najważniejszej corocznej ustawy jest fatalny błąd Konstytucji RP. Nakazuje ona wniesienie projektu do Sejmu do 30 września, czego kolejne rządy dotrzymują. Ukończony budżet musi zostać przedłożony prezydentowi do podpisu w ciągu czterech miesięcy, czyli do końca stycznia, spóźnienie grozi skróceniem kadencji parlamentu. Naprawdę trudno pojąć, ki diabeł podszepnął twórcom ustawy zasadniczej z 1997 r. wpisanie czterech, a nie naturalnych trzech miesięcy, by budżet trafiał do Dziennika Ustaw do końca grudnia. Ustawa czekająca obecnie na sfinalizowanie przez Sejm, co nastąpi na posiedzeniu 8-10 stycznia, w ostatnim artykule będzie miała zapis „Ustawa wchodzi w życie z dniem ogłoszenia, z mocą od dnia 1 stycznia 2025 r.”. To gwałt na kanonach prawa, najważniejsza coroczna ustawa ma w III RP niemal z definicji przewidziane spóźnienie i obowiązywanie z mocą wsteczną.
Miałem naiwną nadzieję, że w ramach przywracania praworządności tzw. konsorcjum 15 października przywróci procedurze budżetowej normalność. Nic z tych rzeczy. Sejm uchwalił pierwotną wersję 6 grudnia 2024 r., zaś Senat wniósł 28 poprawek 18 grudnia. Sejm posiedzenie kończył 20 grudnia i naprawdę wystarczało, by marszałkowie Szymon Hołownia i Małgorzata Kidawa-Błońska przy ustalaniu budżetowego kalendarza (co nastąpiło w październiku) lepiej skoordynowali terminy. Wtedy ustawa trafiłaby do Andrzeja Dudy przed Bożym Narodzeniem. Przypomnę, że wobec budżetu prezydent ma na podpisowy namysł nie 21 dni, lecz tylko 7.
Podczas październikowego EFNI w Sopocie miałem okazję zamienić kilka słów z ministrem finansów. Andrzej Domański stwierdził, że dokładny termin wejścia ustawy w życie naprawdę nie jest jego największym budżetowym zmartwieniem. Święta prawda, to rzeczywiście pikuś wobec największego w dziejach III RP, wręcz niewyobrażalnego deficytu 288,77 mld zł. Zwróciłem jednak uwagę na drobiazg, który w reakcji ministra wydał mi się jego… odkryciem. Jak wiadomo zgodnie z Konstytucją RP jeżeli ustawa budżetowa nie weszła w życie 1 stycznia 2025 r., to Rada Ministrów prowadzi gospodarkę finansową na podstawie własnego projektu z 30 września 2024 r. Na szczęście nie występuje u nas znane z USA noworoczne zagrożenie dla funkcjonowania państwa. Integralnymi elementami projektu są cząstkowe budżety tzw. świętych krów, czyli naczelnych organów państwa niepodlegających rządowi – w kwotach, które ustaliły one same! Tylko parlament może przyciąć ich rozpasanie i w procedurze budżetu 2025 właśnie tak się zdarzyło. Ale kwotowo zostanie to uwzględnione dopiero w ustawie, do której podpisania i wejścia w życie droga jeszcze długa.
Od 2 stycznia 2025 r. wszystkie święte krowy budżetowe mogą zachowywać się jak w tytule. Dotyczy to również tych najbardziej przyciętych finansowo przez obecną ekipę rządzącą – Instytutu Pamięci Narodowej, Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa oraz Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Wobec problemu zmniejszenia wydatków osobowych wiele nie poradzą, nie można w styczniu wypłacić pensji za cały rok. Natomiast w kwestii wydatków majątkowych – hulaj dusza, piekła oszczędności nie ma, w pełni zgodnie z Konstytucją RP i ustawą o finansach publicznych. Minister finansów nie powinien się zdziwić, jeżeli po opublikowaniu ustawy budżetowej na 2025 r. – jeśli to w ogóle nastąpi, przecież Andrzej Duda pośle ją prewencyjnie do TK – otrzyma niejedną trybunałową czy kancelaryjną zapłaconą już fakturę.