Crossair przygotował trzy opcje dotyczące losów upadającego Swissaira. Ich realizacja zależy od pomocy finansowej rządu, który jutro zdecyduje, czy w ogóle jej udzielić.
Crossair, który ma 70 proc. Swissairu, przedstawił swoje propozycje dla upadającej linii i jej 72 tys. pracowników. Zarząd firmy ostrzega, że pracę może stracić 27 tys. pracowników, a wysokość niezbędnych subsydiów sięgnie miliardów franków.
Andre Dose, prezes Crossairu, najchętniej wprowadziłby w życie plan najdroższy — kosztujący 4 mld CHF (10,1 mld zł), ale gwarantujący najmniejsze zwolnienia — 9,4 tys. osób, czyli 14 proc. zatrudnionych. Crossair przejąłby do marca 26 samolotów Swissairu na długie i 26 na krótkie dystanse. Sam Crossair ma już 82 samoloty obsługujące trasy europejskie.
Druga opcja jest gorsza — regionalny przewoźnik przejmuje 26 samolotów na krótkie trasy, ale tylko 15 na długie. Byłoby to o wiele tańsze, ale z grupy musiałoby odejść 21 proc. zatrudnionych. Zgodnie z trzecim scenariuszem Crossair nie kupiłby od Swissair ani jednego samolotu, a pracę straciłoby 27 tys. ludzi.
Tymczasem rząd Szwajcarii w ogóle nie spieszy się z dalszymi subsydiami dla linii. Do tej pory wydał już 4 mld CHF, a szanse na ich odzyskanie są zerowe.
Jutro odbędzie się zebranie gabinetu, podczas którego zapadnie decyzja, czy i jeśli tak — to jaką rolę odegra rząd w próbie utrzymania przy życiu Swissairu — szczycącego się 70-letnią historią pionierskiego przewoźnika, obecnie sądownie chronionego przed wierzycielami.
— Podczas spotkania może zapaść decyzja o zwołaniu specjalnej sesji parlamentarnej. Musi się to jednak odbyć jak najszybciej — mówi Manfred Winkler, rzecznik Crossairu.