Syndyk-przestępca nie idzie do więzienia

Dawid TokarzDawid Tokarz
opublikowano: 2024-02-04 20:00

Tomasz S. od kilku lat przyznaje, że kierował gangiem, który z dziewięciu upadłych firm wyprowadził ponad 77 mln zł. Kary wciąż jednak nie ponosi i długo nie poniesie

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • o co chodzi w największej aferze upadłościowej w III RP, której głównym bohaterem jest były syndyk Tomasz S.?
  • jaki wyrok Tomasz S. usłyszał ostatnio w innej, mniejszej sprawie, w której jest oskarżonym?
  • i jakie decyzje prokuratury i sądu sprawiły, że główny proces byłej gwiazdy środowiska syndyków wciąż nawet nie ruszył?
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Jeszcze niecałą dekadę temu Tomasz S. był wiceprezesem giełdowej spółki PMPG Polskie Media, wydającej „Wprost” i „Do Rzeczy”, a jednocześnie jednym z najbardziej rozchwytywanych syndyków w kraju. Od 2017 r. jest głównym bohaterem największej afery upadłościowej w historii III RP, a od kilku dni też przestępcą, prawomocnie skazanym w innej, mniejszej sprawie na karę więzienia w zawieszeniu i grzywnę. Jego główny proces, m.in. wskutek decyzji sądów, a także prokuratury, z którą poszedł na współpracę, wciąż nawet nie ruszył. A to oznacza, że jakąkolwiek karę za popełnienie licznych poważnych przestępstw, do których się przyznał, Tomasz S. poniesie za kolejne kilka lat. Najwcześniej.

Więzienie, ale w zawieszeniu

Egzamin na licencję syndyka Tomasz S. zdał z najlepszym wynikiem w kraju, zdobywając 697 z możliwych 700 punktów. Na różne funkcje w procedurach upadłościowych wyznaczały go sądy z Warszawy, Lublina, Kielc, Poznania, Katowic, Krakowa, Białegostoku, Płocka i Nowego Sącza. Zasiadał we władzach dwóch branżowych stowarzyszeń, był syndykiem, nadzorcą, zarządcą i likwidatorem prawie 100 różnych podmiotów.

Dobra passa skończyła się w 2015 r., kiedy Tomasz S. został po raz pierwszy zatrzymany, w związku z tzw. sprawą lubelską, czyli nieprawidłowościami, do jakich miało dojść w dwóch spółkach, których był syndykiem: Aquarius i Zakłady Mięsne Końskowola. W kwietniu 2021 r. za przywłaszczenie ponad 1,1 mln zł wyprowadzonych z obu firm Sąd Okręgowy w Lublinie skazał go na 2,5 roku bezwzględnego więzienia, 50 tys. zł grzywny i zakaz wykonywania zawodu syndyka przez 5 lat.

Od tego wyroku odwołała się i prokuratura, i Tomasz S. Sąd Apelacyjny w Lublinie 29 stycznia 2024 r. zmienił wyrok pierwszej instancji i prawomocnie już uznał, że upadła gwiazda środowiska syndyków winna jest jedynie przywłaszczenia 123,9 tys. zł z kasy upadłego Aquariusa. I za to skazał Tomasza S. na 1,5 roku więzienia, ale już w zawieszeniu na 5 lat, oraz 40 tys. zł grzywny, a także utrzymał orzeczony wcześniej pięcioletni zakaz wykonywania zawodu syndyka.

Szef gangu małym koronnym?

Proces w sprawie lubelskiej ruszył we wrześniu 2017 r., czyli pięć miesięcy po tym, jak Tomasz S. ponownie trafił za kratki w związku z dużo większym śledztwem, prowadzonym przez dolnośląski wydział Prokuratury Krajowej, a dotyczącym wyprowadzania z firm-bankrutów dziesiątek milionów złotych. Już w październiku 2017 r. Tomasz S. był jednak ponownie wolny, po tym jak jego areszt zamieniony został na poręczenie majątkowe wysokości 1,5 mln zł.

Ta decyzja wynikała głównie z „postawy procesowej” Tomasza S. Czyli? Początkowo główny bohater afery, podobnie jak w sprawie lubelskiej, nie przyznawał się do winy. Potem jednak poszedł na szeroką współpracę z prokuraturą, licząc na status tzw. małego świadka koronnego, a co za tym idzie – nadzwyczajne złagodzenie kary. I systematycznie przyznawał się do kolejnych przestępstw. Nie tylko do wyprowadzania pieniędzy z mas upadłości firm, którymi zarządzał, ale też: kierowania w latach 2011-15 zajmującą się tym zorganizowaną grupą przestępczą, nadużycia uprawnień, niegospodarności, poświadczania nieprawdy, prania pieniędzy, oszustw podatkowych, wystawiania nierzetelnych faktur czy wreszcie – wręczania byłemu sędziemu Sławomirowi B. łapówek za przychylność i przymykanie oczu na przekręty.

Główny podejrzany nie oskarżony

Najbardziej poszkodowanym z bankrutów było specjalizujące się w budownictwie i remontach kolejowych Przedsiębiorstwo Napraw Infrastruktury (PNI), do 2018 r. należące do Budimeksu, a dziś do PKP PLK. W latach 2012-15 PNI znajdowało się w upadłości układowej, a jego zarządcą sądowym był właśnie Tomasz S. I to wtedy gang byłego syndyka miał wyprowadzić z kolejowej spółki, bagatela, ponad 39 mln zł.

Akt oskarżenia w sprawie PNI trafił do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga w 2019 r. Kiedy niewiele później dotarł do niego PB, okazało się jednak, że wśród 12 oskarżonych osób… nie ma Tomasza S. Ten brak od początku wzbudzał wątpliwości u Barbary Piwnik, jednej z najbardziej doświadczonych polskich sędzi, do której trafiła sprawa. Po analizie akt w 2020 r. podjęła decyzję o ich zwrocie prokuraturze „w celu usunięcia istotnych braków”. Za takie uznając m.in. liczne błędy formalne i proceduralne śledczych, w tym wybiórcze załączenie do akt przesłuchań Tomasza S.

Od kompletnego blamażu, jakim byłby zwrot akt po kilkuletnim śledztwie, prokuraturę uratował Sąd Apelacyjny w Warszawie, do którego trafiło zażalenie śledczych. Na początku 2021 r. uchylił postanowienie Barbary Piwnik, uznając, że choć faktycznie doszło do uchybień, to jednak nie są one na tyle istotne, by konieczny był zwrot sprawy prokuraturze.

W połowie 2021 r. proces w sprawie PNI wreszcie więc wystartował, a na ławie oskarżonych zasiedli jedynie czterej byli pełnomocnicy Tomasza S. (wszyscy nie przyznają się do winy, twierdząc że działali za wiedzą i zgodą zarządcy, jedynie wykonując jego polecenia) oraz ośmiu przedstawicieli firm, które były rzekomymi usługodawcami kolejowej spółki, w tym Michał Lisiecki, większościowy akcjonariusz giełdowej spółki PMPG Polskie Media, i Piotr Surmacki, założyciel notowanej kiedyś na NewConnect firmy Fachowcy.pl Ventures (obaj biznesmeni nie przyznają się do winy, i zgadzają na podawanie pełnych danych osobowych).

Do listopada 2022 r. odbyło się kilkadziesiąt rozpraw, ale wtedy… Barbara Piwnik zdecydowała o przejściu w stan spoczynku. A to oznaczało, że cała sprawa musi trafić do nowego sędziego i ruszyć od nowa.

Zarzut: defraudacja na wiele sposobów

Kilka miesięcy wcześniej, bo w czerwcu 2022 r., do sądu wpłynął też wreszcie akt oskarżenia przeciwko Tomaszowi S. i 18 innym osobom. Zgodnie z nim gang stworzony przez Tomasza S. działał na szkodę aż dziewięciu różnych firm bankrutów, m.in. PNI, hurtowni papieru Cezex, budującej gazociągi Gazobudowy-Kraków, Konsorcjum Inwestycyjnego II, posiadającego w Warszawie trzygwiazdkowy hotel, czy modernizującej publiczne szpitale Grupy 3J.

Szkody całej dziewiątki upadłych firm prokuratura wyliczyła na prawie 85 mln zł, przy czym zdecydowana większość, bo 77,2 mln zł, przypadła na te, których majątkiem zarządzał Tomasz S., a reszta dotyczyła działalności innego syndyka Anny Sz. (co ciekawe, ta była współpracowniczka Tomasza S. zeznała, że… była jedynie jego słupem i faktycznie to Tomasz S. przy udziale swoich współpracowników prowadził upadłości, w których była syndykiem).

Zdaniem prokuratury metod drenowania upadłych firm było kilka. Od najbardziej bezczelnych, jak pobieranie nawet po kilkaset tysięcy złotych w gotówce, płacenie za prywatne zakupy, remonty domów czy naprawy samochodów po bardziej wysublimowane ustawianie przetargów i przejmowanie nieruchomości firm-bankrutów za bezcen (na sprzedaży trzech nieruchomości dwie upadłe firmy straciły prawie 30 mln zł, a zyskał m.in. sam Tomasz S., jego dobry znajomy i firma jego, dziś już nieżyjącego, ojca).

Z ustaleń śledczych wynika, że najwięcej pieniędzy, bo ponad 50 mln zł, wyprowadzono jednak z upadłych firm w formie fikcyjnych usług, takich jak doradcze, prawne, budowlane, poligraficzne, archiwizacyjne i inne. Łącznie kilkadziesiąt różnych spółek miało je rzekomo świadczyć na podstawie pozornych umów (często zawieranych post factum), a czasem nawet bez nich, na podstawie jedynie ustnych porozumień i lewych faktur.

Brak terminu

Od czerwca 2022 r., czyli wpłynięcia aktu oskarżenia przeciwko Tomaszowi S. i 18 innym osobom, minęło ponad półtora roku. Co wydarzyło się w tym czasie? Niewiele, poza tym, że dolnośląska prokuratura wystąpiła o połączenie tej sprawy ze sprawą PNI, w której jest 12 oskarżonych. Stołeczny sąd, już w styczniu 2023 r., się do tego wniosku przychylił. Uzasadniając swą decyzję względami „ekonomii procesowej” i chęcią przyspieszenia rozpoznania obu spraw, dotyczących tych samych zdarzeń, i w których powtarzają się nazwiska części oskarżonych i świadków.

O jakim przyspieszeniu mowa? Nie wiadomo. Choć bowiem od połączenia spraw minął ponad rok, sąd nie wyznaczył nawet terminu pierwszej rozprawy. A kiedy wreszcie to zrobi, do przesłuchania będzie miał, bagatela, 237 świadków. A to oznacza, że nawet na wyrok w pierwszej instancji trzeba będzie zaczekać co najmniej kilka lat.