Dyrektor generalny spółki Takt, produkującej nośniki informacji w formie DVD, CD i MC zaprzecza, jakoby firma ta trudniła się kiedykolwiek działalnością piracką. Z pewną nostalgią wspomina lata 90., kiedy w Polsce kwitł przemysł fonograficzny bez żadnych ograniczeń.
„PB”: Poznaje Pan tę kasetę?
— Absolutnie nie wiem o co chodzi. Zwłaszcza że tutaj nazwa Takt pisana jest przez „c”. To nie my, to nie my...
- A może Pan tego nie pamięta? Ta kaseta pochodzi z początku lat 90.
— Wie pan, wtedy to i nas podrabiano. Nasi fachowcy sprawdzali wówczas oryginalność naszych taśm na węch... ha, ha, ha...
- Jakieś 2 lata później wasze kasety wyglądały już nieco inaczej. Proszę bardzo też przyniosłem. Jak Pan widzi są ładniejsze, inne logo — w zasadzie nie różni się od współczesnego...
— O! Taką już pamiętam... to jeszcze było za czasów, kiedy nasza firma nazywała się Takt Music. Ale potem zrezygnowaliśmy z wydawnictwa na rzecz stałej współpracy z zachodnimi koncernami muzycznymi. Nie wypadało nam być dla nich konkurencją. Zresztą to był jeden z warunków nawiązania współpracy z tzw. majors. Zobowiązali nas do zaprzestania działalności wydawniczej. Nie mogliśmy robić konkurencji swoim klientom. W związku z czym wydawnictwo zostało zamknięte i zostaliśmy przy produkcji nośników.
- Zrezygnowaliście po prostu z działalności pirackiej.
— To nie było piractwo.
- A co to było?
— Wtedy działaliśmy przecież w majestacie prawa.
- Doprawdy?
— Nie było prawa zakazującego takiej działalności, więc raczej trudno powiedzieć, że wydawnictwo Takt było nielegalne. Teraz to się nazywa piractwo, natomiast wtedy to była działalność gospodarcza.
- Po prostu?
— Po prostu. Ale w momencie kiedy pojawiło się w Polsce prawo zakazujące takiej działalności wydawniczej, to myśmy natychmiast zaprzestali to robić. Co więcej, zapisaliśmy się do organizacji, które piractwo zwalczają, zrzeszających legalnych producentów nośników dźwięku. I od tego czasu...
- Już nie jesteście podejrzani...
— Wie pan, to nawet trudno powiedzieć, że odcinamy się grubą kreską od tamtych czasów. Dzisiaj żyjemy po prostu w zupełnie innych realiach — inny jest rynek i inne prawo. Szczerze mówiąc, to mile wspominamy tamte czasy. Nie wiem, czy wypada tak powiedzieć, ale to były dla naszej firmy dobre czasy. Było dużo mniej ograniczeń, rynek był chłonny, była bardzo duża konkurencja. Praktycznie w każdym mieście były tzw. kopiarnie. W calej Polsce było ich mnóstwo. Dowcip polega na tym, że w momencie zmiany prawa część z nich została po tej ciemnej stronie, część została zlikwidowana, niektórzy nie wytrzymali konkurencji — już takiej prawdziwej. Po tej jasnej stronie pozostały firmy największe.
- Czyli na przykład wy.
— Ja się nie boję używać określenia, że byliśmy wówczas największą wytwórnią nośników dźwięku. Zresztą nadal nią jesteśmy.
- Ale dzisiaj też słyszy się głosy, że tłoczycie pirackie płyty. Słychać je szczególnie wśród producentów i dystrybutorów oprogramowania komputerowego.
— Ja też słyszałem takie opinie. Mało tego, wiem, że czasami na warszawskim Stadionie X-lecia pojawiają się płyty z logo Taktu. Trudno mi powiedzieć, skąd one się tam biorą. Nie chciałbym się z tego tłumaczyć i zarzekać się, że tak nie jest, bo to nie ma sensu. Nam się po prostu nie opłaca tego robić. To znaczy, może gdyby taką nielegalną działalność rozwinąć na szeroką skalę, to byłyby z tego jakieś pieniądze. Ale w tej chwili środki zainwestowane w legalną działalność, wszystkie kontrakty, reputacja, prestiż — to wszystko nie jest warte takiego ryzyka.
- To skąd się biorą wasze płyty na stadionie? Może to jest jakiś przeciek niekontrolowany?
— Ostatnio gazety rozpisywały się o tłoczni z Wybrzeża, która została złapana na działalności pirackiej. Weszła tam policja, zamknęła interes i zarekwirowała 1,2 mln nielegalnych płyt. Na tym powinna się skończyć radosna działalność tej firmy, ale okazuje się, że ona nadal działa, tylko pod zmienioną nazwą. Jeżeli więc z jednej strony mamy do czynienia z ewidentnym piractwem, a z drugiej strony jest największa firma w kraju, której ktoś ciągle przykleja piracką łatkę, to chyba coś tu jest nie tak. My nawet nie mamy możliwości nielegalnego tłoczenia. Jesteśmy pod stałą kontrolą różnych polskich i zagranicznych organizacji. Na przykład do samego tłoczenia płyt DVD trzeba podpisać kilka umów. Mało tego, do znaku graficznego DVD ostatnio przyznaje się już co najmniej kilku licencjodawców, którzy domagają się pieniędzy za prawo do wykorzystania wynalazku. I trzeba im płacić, jak to się ładnie nazywa, za licencję na patent.
- I wszystkim płacicie?
— Tak. Chyba jako jedyni w Polsce. Nie znam żadnej innej firmy z naszego kraju, która by to robiła.
- Mówił Pan, że jesteście najwięksi w kraju.
— Tak.
- Skąd ta pewność? Robiliście jakieś badania? Jakie macie udziały w rynku?
— Szczerze mówiąc nie robiliśmy żadnych badań i mógłbym teraz wymyślać i brać dane z sufitu. Ale nie chcę tego robić. Na całym świecie wielkość takiej firmy jak Takt określa się na zasadzie liczby i wydajności linii tłoczących. Dziś mamy ich 18. Jeżeli przeliczymy liczbę płyt CD, które możemy zrobić w ciągu miesiąca, to otrzymamy rząd wielkości 8 mln sztuk.
- I tyle właśnie miesięcznie tłoczycie?
— Tyle możemy. Ale rzeczywiście, przynajmniej w pierwszej połowie tego roku, tłoczyliśmy zawrotne ilości.
- Czyżby coś się ruszyło na rynku muzycznym albo software’owym?
— Nie. To jest związane z panującą modą na inserty do gazet. Rozmowa o tym rynku w Polsce jest stosunkowo trudna, dlatego że jest on u nas dość młody. Pierwsza tłocznia CD pojawiła się w naszym kraju jakieś 7 lat temu. My ruszyliśmy z tym interesem 5 lat temu. Tutaj cały czas zmieniają się warunki. Na początku większość naszej produkcji to były płyty audio, potem się niestety okazało, że ten polski rynek muzyczny jest... no jest, jaki jest. Później muzykę zastąpiło oprogramowanie — polski rynek dorósł do software’u, a teraz w związku z modą na inserty tłoczymy znowu płyty audio — w dużych ilościach.
- To znaczy?
— Kiedyś złota płyta w polskim przemyśle fonograficznym to było 100 tys. egzemplarzy. Dzisiaj 50 tys. to już jest chyba platynowa. Jak Ich Troje wydało nową płytę, to w pierwszych dniach sprzedali 82 tysiące — biorąc pod uwagę, że to był album dwupłytowy, to już się nazywa podwójna platyna. Tymczasem nakłady gazetowe CD w tej chwili zaczynają się od 500 tys. egzemplarzy jednego tytułu, a kończą się nawet na 1,5 mln. Zresztą z tego się zrobiły produkcje cykliczne. Co miesiąc tłoczymy dla kilku tytułów prasowych.
- A jak się skończy interes na insertach?
— Wiem, że poszukiwane są w tej chwili gadżety zastępujące płyty kompaktowe.
- Jakie?
— Począwszy od breloczków, skończywszy na łańcuszkach. Wszystko to, co można dodać do gazet. Coraz częściej mówi się, że ludzie już niedługo będą mieli dość płyt kompaktowych dodawanych do gazet, więc wydawnictwa coraz intensywniej myślą o innych gadżetach.
- To znaczy, że przerzucicie się z produkcji płyt na breloczki?
— A może na guziki? Nie, nie zrobimy tego. Według mnie, nie ma takiego gadżetu, który mógłby zastąpić CD. To jest bardzo uniwersalny nośnik. Można na nim zamieścić wszystko: muzykę, film, oprogramowanie. No, chyba że w Hong-kongu wymyślili już coś nowego, ale jeszcze o tym nic nie słyszałem.
Firma Takt powstała w 1991 r., jako jeden z pierwszych w Polsce prywatnych producentów nośników audio, wówczas głównie kaset magnetofono-wych. W 1992 r., firma podpisała umowę z IFPI i ZPAV. Członkostwo w tych organizacjach gwarantuje przestrzeganie praw autorskich. Takt uczestniczy w programie identyfikacyj-nym SID Code, którego celem jest zabezpieczenie legalności produkcji płyt. W 1997 r. Takt rozpoczął tłoczenie płyt CD, a w 1999 jako pierwszy w kraju ruszył z tłoczeniem płyt DVD. Od wielu lat tłocznia utrzymuje status wyłącznego producenta nośników fonograficz-nych m.in. dla: BMG Poland, Universal Music Polska, Sony Music Polska, Warner Music Polska, Pomaton EMI. Klientami Taktu są też wydawnictwa komputerowe i prasowe, producenci oprogramowa-nia i agencje reklamowe. Firma produkuje średnio 6 milionów płyt miesięcznie.
Podpis: Wojciech Surmacz