Jak najkrócej można podsumować polski rynek ubezpieczeniowy w przededniu wejścia do Unii Europejskiej?
To 12 lat nieudanych prób demonopolizacji polskiego rynku, bo 60 proc. udziałów w rynku jednej firmy to ewenement na skalę europejską. To brak stymulujących regulacji prawnych i podatkowych, sprzyjających jego dalszemu rozwojowi.
Wyraźnie jednak widać istniejący nadal ogromny potencjał naszego rynku: wzrostu składki na głowę mieszkańca, rozwoju nowych zakresów ubezpieczeniowych, np. ubezpieczeń zdrowotnych itp. Polski rynek ubezpieczeniowy potrzebuje — prawie natychmiastowej — stymulacji i impulsu do dalszego rozwoju poprzez ulgi i odpisy podatkowe, tworzenie popytu na kredyty hipoteczne (a co za tym idzie — ubezpieczenia), rozwój bancassurance. Inwestorom trzeba zagwarantować poczucie bezpieczeństwa i uwiarygodnić nasz rynek „w ich oczach”. Nie stać nas na trwonienie czasu i energii na nieproduktywne debaty nt. znajomości języka polskiego, czy też rozbudowanych do absurdu kompetencji komisji nadzoru.
W UE zderzymy się — rzecz jasna — z innymi problemami. Choćby z problematyką rzeczywiście dotykającą problemu globalizacji — w tym m.in. centralizować czy decentralizować, działać kompleksowo czy niszowo.
Firmy ubezpieczeniowe na rynkach rozwiniętych są kołem zamachowym pozostałych dziedzin gospodarki. Musimy więc zacząć dysponować kapitałem, który nam to umożliwi również w kraju. Bo o inwestycjach naszych firm w kierunku zachodnim możemy tylko marzyć. Można natomiast rozpatrywać scenariusz, że polskie spółki będą platformą do dalszych inwestycji w kierunku wschodnim (tak jak np. obecnie CU czy PZU).
Autor jest prezesem zarządu Towarzystwa Ubezpieczeniowego Allianz