Terminowa zbieżność opublikowania w Internecie angielskiej wersji Traktatu Akcesyjnego oraz uchwalenia przez Sejm nowej ustawy o referendum ogólnokrajowym — na podstawie której przeprowadzona zostanie procedura ratyfikacyjna tegoż układu — jest przypadkowa. Jednak w czasie całej wczorajszej dyskusji i głosowań czuło się ogromne ciśnienie kwestii Unii Europejskiej na ustawę, która ma służyć różnym referendom.
W sprawie zajmującej opinię publiczną od kilku tygodni, Sejm sprytnie uciekł od odpowiedzialności — wpisał do ustawy wariantowość. Według przegłosowanej wczoraj wersji, każde referendum — w tym unijne — może trwać jeden lub dwa dni, w zależności od decyzji organu uprawnionego do jego zarządzenia (czyli Sejmu lub prezydenta za zgodą Senatu). Widać z tego, że posłowie albo wolą się jeszcze zastanowić (ewentualną uchwałę będą podejmować za kilka tygodni), lub w ogóle oddać inicjatywę głowie państwa i drugiej izbie.
Z drugiej strony tenże sam Sejm (czytaj — koalicja rządowa) postanowił pokazać Aleksandrowi Kwaśniewskiemu swoją siłę i skreślił wczoraj z ustawy przepis, iż pytanie referendalne MUSI zaczynać się formułą „Czy wyrażasz zgodę na ratyfikację przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej umowy międzynarodowej z dnia... (tytuł umowy)”. Byłoby to bardzo trudne do zrozumienia dla przeciętnego obywatela, ale zgodne z Konstytucją. Tak brzmiał prezydencki projekt ustawy i taką wersję przedłożyła komisja.
Być może skończy się to wszystko kompetencyjnym wyścigiem, kto pierwszy zarządzi referendum: prezydent z pytaniem w wersji konstytucyjnej (ale będzie musiał uzyskać aprobatę Senatu) czy też Sejm, uchwalając pytanie bardzo proste i zrozumiałe, ale niekoniecznie zgodne z procedurami konstytucyjnymi.