Po dziesięciu latach efektywnego służenia społeczeństwu i państwu, kilku modyfikacjach oraz wcześniejszych propozycjach zlikwidowania — dzisiaj na posiedzeniu Sejmu rozpoczyna swoje definitywne, choć powolne schodzenie ze sceny PIT tzw. duża ulga budowlana. I okazuje się, że praktycznie nie ma żadnych obrońców. O, niewdzięczne królestwo...
Podstawowym uzasadnieniem tej ustawowej zmiany jest wykluczenie nadużyć i nieuzasadnionego przedłużania okresu trwania inwestycji — co aktualnie dzieje się ze szkodą dla finansów publicznych, w tym także samorządowych (podatek od nieruchomości). Twierdzenie o pewnej krzywdzie budżetów gmin jest prawdziwe. Ale już zarzut powszechnego proce- deru przedłużania czasu budów jest bez sensu. Przecież limit dużej ulgi od lat pozostaje stały, jest tylko inflacyjnie rewaloryzowany. Państwo tyle samo — realnie! — zwraca zarówno inwestorowi wznoszącemu dom przez rok, jak i przez pięć lat.
Co rząd proponuje zamiast dotychczasowej ulgi? Projekt nowelizacji ustawy o PIT zakłada odliczanie od dochodu naliczonych od 1 stycznia 2002 r. odsetek od kredytów (pożyczek) mieszkaniowych (zaciąganych od roku 1993), z tym że podatnik będzie mógł skorzystać z takiej ulgi dopiero po zakończeniu inwestycji — czyli w pierwszym zeznaniu rocznym PIT, składanym po oddaniu budynku (mieszkania) do użytkowania. Ten mechanizm wymusi statystyczną poprawę sprawności inwestycyjnej. Będzie dokładnie odwrotnie niż obecnie — zamiast domów zamieszkanych, ale dokładnie wykańczanych przez lata, aż do wyczerpania limitu ulgi, będą stały formalnie ukończone stany ciut lepsze od surowych.
Gdyby przejrzeć wszystkie składy rządów i parlamentów z minionej dekady, to dosłownie na palcach jednej ręki można by policzyć decydentów, którzy nie wykorzystali/wykorzystują dużej ulgi budowlanej. Widocznie cała klasa polityczna dojrzała do decyzji: wystarczy.