Unia Europejska w imieniu 27 państw członkowskich, czyli też Polski, toczy rozmowy handlowe na dwóch frontach. Z jednej strony próbuje uniknąć wysokich ceł ze strony Stanów Zjednoczonych. Z drugiej strony chce przekonać Chiny do zwiększenia popytu na europejskie towary i bardziej zrównoważonych relacji handlowych.
Po krajach Unii krąży idea, by potraktować Chiny jako alternatywę dla USA. W obliczu agresywnej postawy Donalda Trumpa, który dąży do maksymalnego zredukowania importu i wzmocnienia amerykańskiego przemysłu, Unia wedle tej idei mogłaby stać się orędownikiem wolnego handlu wspólnie z Chinami. I jednocześnie mogłaby asertywnie reagować na ruchy celne USA.
Jednak ostatni szczyt Unia-Chiny pokazuje, że ta idea w Unii ma słabe poparcie. Szczyt, zakończony w czwartek spotkaniem przewodniczącej Ursuli von der Leyen i przewodniczącego Xi Jipinga w Pekinie pokazał, że obie strony więcej dzieli niż łączy. Nie doszło do żadnych istotnych porozumień. Unia coraz głośniej domaga się zrównoważenia handlu, redukcji chińskiej nadwyżki handlowej oraz zaprzestania wsparcia dla Rosji w jej wojnie z Ukrainą. A Chiny coraz wyraźniej komunikują, że głos Unii nie jest dla nich istotny. Mają coraz większą nadwyżkę handlową i nie specjalnie wyrażają chęć do zmiany tego stanu rzeczy – chcą utrzymać relacje handlowe na ścieżce status quo. Popierają Rosję i coraz częściej przekazują, że nie zgodzą się na jej porażkę w wojnie.
Może taki koniec szczytu był nieunikniony. Wykorzystanie Chin jako lewaru w relacjach z USA i alternatywy dla relacji transatlantyckich byłoby ryzykowne. A może zabójcze.
Przywołam w tym miejscu słynną książkę Zbigniewa Brzezińskiego „Wielka szachownica”, napisaną w 1997 r., w której amerykański politolog polskiego pochodzenia sformułował zalecenia dotyczące polityki Waszyngtonu w Eurazji – nazwanej właśnie tak, jak w tytule. Nie jestem oddanym wyznawcą analizy geopolitycznej, ale wielość trafnych diagnoz Brzezińskiego przemawia do wyobraźni. Pisał on o tym, że Rosja w miarę odzyskiwania siły ekonomicznej może (choć nie musi) dążyć do odbudowy imperium. Że Ukraina będzie odgrywała w tych staraniach krytyczną rolę. Że modernizacja ekonomiczna Chin nie musi wcale wiązać się z ich modernizacją polityczną i że Chiny mogą stanowić największe wyzwanie dla USA.
Trzy diagnozy z dzisiejszej perspektywy wydają się jednak w „Wielkiej szachownicy” najważniejsze:
1) Ukształtowanie się sojuszu Rosja-Chiny-Iran będzie największym wyzwaniem geopolitycznym dla Stanów Zjednoczonych.
2) Utrzymanie przez USA przyczółków na zachodnim i wschodnim krańcu Eurazji (czyli w Unii Europejskiej oraz Japonii i Korei) jest krytyczne dla zachowania statusu supermocarstwa. W relacji z UE Stany powinny dążyć do wzmacniania współpracy krajów europejskich i w efekcie budowy osi Francja-Niemcy-Polska-Ukraina.
3) Relacje z USA są krytyczne dla bezpieczeństwa Unii – ograniczenie wpływów USA oznacza zdominowanie zachodniego krańca Eurazji przez dużych graczy ze środka i wschodu tego superkontynentu.
Wydaje się, że w punkt trzeci jest czymś, co w dzisiejszej Unii rezonuje. Mimo sygnałów o możliwym zbliżeniu UE z Chinami miniony szczyt pokazał, że w Unii wciąż dominują obawy przed traktowaniem Państwa Środka jako jakiejkolwiek alternatywy dla USA. Bruksela i inne europejskie stolice niespecjalnie umieją znaleźć remedium na rosnącą potęgę przemysłową Chin, która zagraża istnieniu niektórych europejskich branż przemysłowych. Tym bardziej nie umieją znaleźć remedium na sojusz Pekinu i Moskwy. Czując się traktowane jako partner podrzędny, same przyjmują postawę asertywną.
Tyle na poziomie ogólnego obrazu. Problem polega na tym, że na niższym poziomie widać rosnące uwiązanie europejskiego biznesu w zależność od chińskich dostaw. Wiele europejskich korporacji, mimo zapowiadanej dywersyfikacji, zwiększa zamówienia w Chinach i stopień uzależnienia od tamtejszych producentów. Jens Eskelund, prezes Izby Handlu Unii Europejskiej w Chinach, powiedział ostatnio w wywiadzie dla Bloomberga: „W wielu wymiarach europejski biznes staje się bardziej, a nie mniej zależny od Chin”. Unia na poziomie Brukseli może ma pewną strategiczną świadomość, ale przełożenie tego na faktyczne zmiany w tym wielkim amalgamacie państw jest umiarkowane.
Największy problem dla Unii i jej poszczególnych członków jest dziś jednak inny: czy Stany Zjednoczone pamiętają jeszcze o drugim punkcie z wymienionej wyżej listy? Czy pamiętają, że transatlantyckie relacje są ważne dla ich pozycji i bezpieczeństwa? W USA są zapewne różne spojrzenia na ten problem, część tamtejszej prawicy wywodząca się z marginalizowanej przez dekady, ale żywej tradycji izolacjonizmu, neguje sens uwiązania w grę na wielkiej szachownicy. Sam prezydent Donald Trump wydaje się stać w rozkroku. Ale plus w tym wszystkim jest taki, że na razie wśród rządzących republikanów izolacjonizm nie jest dominująca ideą.
Dlatego celem Unii, a w tym Polski, w najbliższych miesiącach będzie zapewne przejście przez konflikt handlowy bez nadmiernego nadwyrężania transatlantyckich powiązań.
