Vigo ucieka do strefy i na Marsa

Małgorzata GrzegorczykMałgorzata Grzegorczyk
opublikowano: 2012-08-28 00:00

Nie musi prosić o kapitał, nie musi patentować wyrobów, nigdy nie przyniosła straty. Vigo udowadnia, że Polak potrafi. Także na innej planecie

O Vigo przeciętny Polak mógł usłyszeć 6 sierpnia, gdy na Marsie wylądował łazik Curiosity, na którym znalazły się detektory firmy z Ożarowa Mazowieckiego. Mało kto wie, że spółka działa od ćwierć wieku i od lat jest w czołówce rankingu najbardziej innowacyjnych firm tworzonym przez Polską Akademię Nauk.

W 1996 r. dostała amerykańską nagrodę w branży fotoniki za najlepszy produkt wprowadzony na rynek światowy, a w 1999 — wyróżnienie w konkursie „Polski produkt przyszłości”. Jest jedynym na świecie producentem niektórych typów zaawansowanych detektorów podczerwieni, ma oficjalny status dostawcy NASA.

— W ubiegłym roku mimo szalejącego kryzysu zwiększyliśmy obroty o 68 proc., do 25 mln zł. Nigdy nie byliśmy stratni. Rozwijamy się tak szybko, że musimy zwolnić, bo gdybyśmy utrzymali to tempo, za 20 lat bylibyśmy największą firmą na świecie — mówi Mirosław Grudzień, prezes Vigo.

Część wynagrodzenia wszystkich 60 pracowników jest uzależniona od zysku firmy. Prezes twierdzi, że Vigo nie potrzebuje wchodzić na giełdę, żeby się rozwijać — w razie czego ma skąd wziąć na inwestycje. Dominującymi akcjonariuszami firmy są jej pracownicy, w tym Mirosław Grudzień i profesor Józef Piotrowski.

— To nasz mózg. To on wymyślił nasz produkt, przekonał do niego świat, a teraz bez przerwy go udoskonala. Stoi na czele naszego zespołu badawczego, którego wyniki są na tyle dobre, a postępy na tyle szybkie, że dziś nie musimy patentować naszych produktów, co jest kosztowne i czasochłonne. My po prostu uciekamy do przodu, zawsze mamy produkty z lepszymi parametrami. I tak od 25 lat — mówi Mirosław Grudzień.

Broszki, szkła i oszustwa

Flagowy produkt Vigo to niechłodzone, fotonowe detektory podczerwieni, które wyglądają jak małe broszki. Niechłodzone — to kluczowe słowo. Wcześniej wydawało się, że fotonowe detektory muszą być schładzane ciekłym azotem. Profesor Piotrowski udowodnił światu, że nie. Mirosław Grudzień i Józef Piotrowski, wywodzący się z Wojskowej Akademii Technicznej pracownicy naukowi, wraz z kolegą z Instytutu Fizyki Plazmy założyli w 1987 r. firmę. Już dwa lata później podpisali kontrakt życia.

— Rząd Iraku, na którego czele stał wówczas Saddam Husajn, złożył u nas zamówienie warte 5,5 mln USD. Była to na owe czasy kwota niewyobrażalna. Ale wybuchła wojna w Zatoce Perskiej i dostaliśmy informację, że kontrakt mamy zerwać. Nie ponieśliśmy strat, bo nie zaczęliśmy jego realizacji. Nie warto o tym pisać — macha ręką Mirosław Grudzień.

Ale na detektory popyt był. Chociaż nasza armia nie chce się do polskiego wynalazku przekonać (podobno u nas jest moda na zagraniczny sprzęt), a zagraniczne armie wspierają własny przemysł, kamery termowizyjne sprawdzają się w przemyśle (patrz ramka). Produktów Vigo ma więcej. Firma jest dostawcą urządzeń kontrolno-pomiarowych dla szybko rozwijających się na świecie kolei pasażerskich wielkich prędkości. W 1990 r. w firmie powstał wydział optyki cienkowarstwowej, który stał się pierwszym i przez wiele lat jedynym w kraju producentem wielowarstwowych powłok antyrefleksyjnych i filtrowych na szkłach okularowych — dziś takie szkła powoli stają się standardem.

Teraz wydział optyki funkcjonuje na własnym rozrachunku. Firma produkuje filtry do zastosowań medycznych (lampy chirurgiczne muszą idealnie imitować światło dzienne), BHP i dla techniki świetlnej. Istnieją specjalne lampy wykorzystywanew sklepach do oświetlenia żywności — to dzięki temu światłu owoce i mięso wyglądają bardziej świeżo.

W oparach absurdu

Vigo zaczęło działalność na terenie jednego z państwowych instytutów.

— Dość szybko jednak jego dyrektor, zamiast ostrożnie strzyc barana dającego złote runo, podpuszczany przez część załogi, postanowił go zarżnąć. Z dnia na dzień podniósł nam dwukrotnie czynsz, który już wcześniej był na poziomie rynkowym. Nie dał sobie wyperswadować absurdalności decyzji. Przeprowadzka kosztowało nas 600 tys. zł, ale była to cena wyzwolenia się z oparów absurdu — opowiada prezes Vigo. Firma wynajęła pawilon na osiedlu mieszkaniowym na warszawskiej Woli.

— Tam też przeszkadzaliśmy, choć materiały, z którego produkujemy detektory, nie są szkodliwe. Zapas na rok, wart 20 mln zł, można schować w kieszeni — mówi Mirosław Grudzień, pokazując na dłoni coś, co wygląda jak ziarnka maku.

Od 2008 r. Vigo działa w Ożarowie Mazowieckim, na terenach byłej fabryki kabli, które należą do Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

— Pierwszą halę wybudowaliśmy, korzystając z dofinansowania unijnego. Gdy weszliśmy do strefy, deklarowaliśmy 7,1 mln zł inwestycji i 12 miejsc pracy. W czerwcu 2011 r. przekroczyliśmy poziom inwestycji o 2 mln zł, a miejsc pracy powstało 26. Teraz rozbudowujemy budynek laboratoryjno-produkcyjny, wydamy 5,6 mln zł — opowiada prezes Vigo.

Tam się stosuje kamery termowizyjne

Energetyka — poszukiwanie uszkodzeń urządzeń energetycznych pod napięciem

Ciepłownictwo — poszukiwanie miejsc ucieczki ciepła w wyniku złej czy uszkodzonej izolacji termicznej

Budownictwo — ocena stanu izolacyjności budynków i poszukiwanie miejsc, gdzie występują mostki termiczne będące źródłem ucieczki ciepła; ocena sprawności ruchomych części maszyn

Medycyna — ocena sprawności układu krążenia oraz poszukiwanie ognisk zapalnych i guzów nowotworowych pod skórą, w tym ocena zagrożenia rakiem piersi

Geologia — poszukiwanie złóż surowców na zdjęciach satelitarnych i lotniczych

Ochrona środowiska i rolnictwo — ocena stanu lasów i zasiewów oraz poszukiwanie obszarów zagrożonych różnorodnymi ściekami; ochrona przeciwpożarowa lasów i rozległych terenów przemysłowych

Ratownictwo — poszukiwanie ludzi, m.in. w warunkach złej widoczności z powodu mgły lub zadymienia

Źródło: Vigo

OKIEM EKSPERTA

Iść za produktem

MARCIN ZIELIŃSKI

wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu

Niewiele jest w Polsce firm założonych przez naukowców, którzy wyszli z uczelni. Polskie politechniki i uniwersytety funkcjonują od grantu do grantu, a naukowcy nie widzą końca projektu, nad którym pracują. Tymczasem praca nad projektem wymaga poświęcenia 24 godzin na dobę. To naukowiec powinien iść za produktem, a nie odwrotnie. Vigo jest świetnym przykładem połączenia nauki i biznesu. Takie firmy powinny powstawać i funkcjonować przy uczelniach — przynajmniej początkowo, bo nie każdy ma żyłkę ryzykanta i odważy się porzucić uczelnię.